Zbrodnia bez kary

Zabójcy Wojtka Króla pozostają bezkarni. 29 lat od śmierci studenta politechniki nadal nie wiemy, kto zabił

2025-03-22 5:23

Wojciech Król miał zaledwie 20 lat, gdy przeszyła go kula wystrzelona przez bandytę. Student Politechniki Warszawskiej nie miał z nikim zatargów. Zginął przypadkową, bezsensowną śmiercią. W biały dzień, w centrum Warszawy. Znalazł się w złym miejscu, o złej porze. – To mógł być każdy z nas – wspominali świadkowie tragedii. W tym tygodniu minęło 29 lat od dramatycznych wydarzeń na ul. Lwowskiej.

Wojciech Król zginął zastrzelony przez bandytów

To była jedna z najgłośniejszych spraw w historii polskiego sądownictwa, a jej echa do dziś nie pozwalają zasnąć spokojnie. Wojtek Król przyjechał do Warszawy z Kołobrzegu. Dostał się na wymarzone studia na Politechnice Warszawskiej.

Była niedziela, 17 marca 1996 r. Dwoje handlarzy, kobieta i mężczyzna, od rana sprzedawało na giełdzie komputerowej przy ul. Grzybowskiej. Ok. godz. 13 kupcy zaczęli pakować towar, a potem ruszyli do domu z utargiem. Mieszkali przy ul. Lwowskiej w Śródmieściu. Gdy podjechali pod przedwojenną kamienicę, w pobliżu kręciło się dwóch podejrzanych mężczyzn. Kupcy nie zwrócili na nich większej uwagi, bo po ulicy spacerowało o tej godzinie sporo osób. Ona wyładowywała sprzęt z samochodu, a on wnosił paczki przez bramę. Tuż przed godz. 14 ci sami mężczyźni wyszli z bramy szybkim krokiem. Chwilę później wypadł za nimi handlarz. Był cały zakrwawiony. – Łapać złodziei! – krzyknął. Przestępcy rzucili się do ucieczki w kierunku placu Politechniki.

W tej samej chwili ul. Lwowską szedł Wojciech Król. Wracał do akademika z bukłakiem wody oligoceńskiej. Do złodziei dołączył trzeci mężczyzna. Przebiegli obok niego, a handlarz zawołał: – To złodzieje, podstaw im nogę!

Zabójstwo Wojciecha Króla. Szok w Warszawie

Wojtek nie zareagował. Jeden z uciekinierów po przebiegnięciu kolejnych metrów nagle wyjął coś z kurtki i szybko się odwrócił. Huk wystrzału odbił się echem po zabytkowej ulicy. 20-latek padł, jak rażony gromem na chodnik, a złodzieje wskoczyli do niebieskiej taksówki i odjechali. Taksówkarz nie wiedząc, że wiezie bandytów, zakończył kurs przy Dworcu Centralnym. Mężczyźni zapłacili, nie czekając na resztę. Kierowca dopiero po powrocie na postój dowiedział się, że doszło do napadu.

W tym samym czasie na ul. Lwowskiej świadkowie wezwali pogotowie ratunkowe. Gdy karetka dotarła na miejsce, Wojtek już nie żył. Jak później wykazała sekcja zwłok, kula przeszyła mu kręgosłup. Zmarł w ciągu kilku chwil.

Wieść o zajściu lotem błyskawicy rozniosła się wśród mieszkańców stolicy. Przypadkowa śmierć cichego, spokojnego młodego człowieka zszokowała opinię publiczną. Jeszcze większe niedowierzanie nastąpiło, gdy wyszło na jaw, jaką kwotę zrabowali bandyci. W skradzionej saszetce było 10 tys. starych złotych. W przeliczeniu na nową walutę to równowartość... jednej złotówki.

Ekstradycja podejrzanego o zabójstwo na Nowym Świecie

Smierć studenta Politechniki Warszawskiej. Ogromne protesty. „To mógł być każdy z nas”

Funkcjonariusze przez blisko dobę zabezpieczali ślady na miejscu zbrodni. Trwały poszukiwania łuski po wystrzelonym naboju. Dzień po zajściu przechodzący obok krzątających się policjantów studenci nie ukrywali poruszenia tragedią. – Nie mogę pojąć, jak można zabić bezbronnego człowieka – mówiła dziennikarzom „Życia Warszawy” młoda dziewczyna. – Już nigdzie nie można czuć się bezpiecznie, nawet w środku miasta, w biały dzień! – komentował inny student.

Mieszkaliśmy na tym samym piętrze. Wojtek to był zwyczajny, spokojny gość. 10 minut przed tragedią przechodziłem Lwowską, obok bramy, przy której zginał. To mogłem być ja… – wyjaśniał kolejny.

Od samego początku ludzie domagali się od policji i prokuratury szybkiego schwytania i oskarżenia bandziorów odpowiedzialnych za tę tragedię. Kilka dni po strzelaninie ulicami Warszawy ruszył ogromny protest. 25 tys. osób, głównie młodych ludzi i nauczycieli akademickich, w milczeniu przeszło ulicami Warszawy. Trzymali transparenty z napisem: „To mógł być każdy z nas”. Podobne pochody zorganizowano w Gdańsku i Łodzi. Na ścianie kamienicy, przy której zginął Wojtek, ktoś zawiesił krzyż i święty obrazek, zapłonęły znicze.

Sprawa nabrała politycznego charakteru. Poseł Wojciech Borowik wyznaczył nagrodę 1 tys. zł dla funkcjonariuszy, którzy złapią winnych.

Na podstawie zeznań świadków udało się sporządzić portret pamięciowy mężczyzny, który oddał strzał. Za pomoc w dotarciu do niego oferowano nagrodę w wysokości 17 ty. zł. Po tygodniu policja zatrzymała Artura K. i Mariusza S. Niedługo potem do aresztu trafił też Mariusz C. W schowku tego ostatniego policja znalazła kominiarki i łomy. Śledczy uznali, że to wystarczający dowód, a na funkcjonariuszy posypały się nagrody i awanse.

Wszyscy trzej usłyszeli zarzuty napadu, a Mariusz S. dodatkowo zabójstwa i nielegalnego posiadania broni. Został wytypowany przez napadniętego handlarza, jako ten, który pociągnął za spust. Pozostali świadkowie nie byli jednak w stanie wskazać z całą pewnością, że to on strzelał.

Po roku do sądu trafił akt oskarżenia. Mężczyźni zaprzeczyli, że tego dnia w ogóle byli na Lwowskiej. Sąd uznał, że materiał dowodowy nie jest wystarczający, a prokuratura oparła go na domysłach. Podczas prac śledczy popełnili dodatkowo wiele błędów, nie dopełniając m.in. wszystkich procedur związanych z badaniem śladów zapachowych. 25 października 1999 r. sędzia Barbara Piwnik ogłosiła werdykt: - Niewinni. Domniemani sprawcy pozostali bez kary. - Oskarżyłem właściwe osoby. Sąd źle ocenił dowody - przekonywał tuż po wyroku uniewinniającym prokurator Krzysztof Stańczuk.

Dopiero w 2005 r. zapadł jeden wyrok. Artur S. trafił na 5 lat za kratki za napad. Jednak odpowiedzialny za śmierć studenta do dziś nie poniósł kary. O dramatycznych wydarzeniach przypomina tylko tablica przy ul. Lwowskiej.

Najważniejsze numery alarmowe. Czy znasz je na pamięć? Ten QUIZ może kiedyś uratować ci życie
Pytanie 1 z 10
999 – co to za numer?

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki