„Super Express”: Co pan pamięta z początku powstania?
Zbigniew Antoni Daab ps. Kapiszon: Gdy patrzę na te 80 lat, które przeżyłem i ten pierwszy dzień powstania, to pamiętam, że liczyliśmy na to, że w końcu mamy tę upragnioną wolność. Zadowolenie było niesamowite. Gdy przechodziliśmy z jednego odcinka na drugi, ludzie nas niezwykle serdecznie witali chorągiewkami. Nas to jeszcze bardziej pobudzało, żeby jak najszybciej naszego wroga wyrzucić z kochanej stolicy. To mi zawsze stoi przed oczyma.
„Super Express”: A później?
- Różnie się układało. Ja walczyłem na odcinku IV Zespołu w Reducie Kaliskiej na Ochocie. Tam powstanie trwało 10 dni. Później wycofaliśmy się do Lasów Chojnowskich i weszliśmy od strony Wilanowa z powrotem do Warszawy. Ja tam już nie dotarłem. Niemcy odcięli nas bardzo silnym ostrzałem z Dworca Głównego i Zachodniego. Chcieliśmy się przedostać na Śródmieście. Nie udało nam się i trafiliśmy z ludnością cywilną na Zieleniak (obóz przejściowy dla wypędzonych mieszkańców Ochoty – red.).
„Super Express”: Takie były pana powstańcze losy. A czy coś z tamtego czasu śni się panu po nocach?
- Tak. Pamiętam takie momenty, gdy byłem w obozach pracy. 4 kwietnia 1945 r. wyzwolili nas Amerykanie w mieście Braunschweig. Przewieźli nas do Hannoweru. Był tam punkt zborny 1 Dywizji gen. Maczka. Umundurowali nas i uzbroili. I już byliśmy w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie. Chcieli nami uzupełnić braki w tej dywizji, ale mieliśmy wspaniałego porucznika Poźniak-Poznańskiego, który nie dał nas wziąć do wojska. Zorganizował nas w grupę, zajmowaliśmy się sprawami typowo społecznymi, jak łączenie rodzin. On stworzył też pismo „Głos Ojczyzny”. Nie mieliśmy łączności z Warszawą, więc polegaliśmy na nasłuchach radiowych. Te wiadomości się przepisywało, dawało na matrycę i drukowało na powielaczu.
„Super Express”: Jak pan się odnalazł w tej rzeczywistości?
Po zakończeniu wojny, na zachodzie nie mieliśmy co robić. Bardzo chciałem wracać do kraju. A on (porucznik – red.) powiedział nam tak: Na razie chłopcy musicie się uczyć. Ja przed wojną skończyłem jedynie 7 oddziałów szkoły powszechnej. W Niemczech jednak nie było dla nas szkoły. Była za to w korpusie gen. Andersa we Włoszech. Załatwiono nam bilety i przepustki i już mieliśmy tam jechać. Ale 2 dni przed wyjazdem por. Poźniak-Poznański poprosił mnie do gabinetu i powiada: - Słuchaj, ty naprawdę chcę wrócić do kraju? - Ja mówię: Bardzo, bo ja tęsknię! Ostrzegł mnie jednak, że tam (w Polsce – red.) akowców biorą do kopalni albo na roboty na ziemie odzyskane. Polityczne sprawy. Ale jak miałem 15 lat w powstaniu, to się na polityce nie znałem. Chciałem tylko bić Niemców, szczególnie po tym, jak widziałem egzekucję na Towarowej...
„Super Express”: Tę egzekucję hitlerowcy przeprowadzili jeszcze przed powstaniem?
Tak. I wtedy, gdy z nim rozmawiam, on wyciąga kartkę z szuflady i każe mi czytać. Czytam, a to pisze moja mama: Synu! Jeżeli żyjesz, wracaj! Usłyszałem w tym liście głos swojej matki… Powiedziałem wtedy porucznikowi, żeby mi pomógł wrócić do kraju, on się zgodził. Opatrzność nade mną czuwała. Wróciłem razem z brygadą płk. Jelenia z Francji, która przejeżdżała przez nasz ośrodek i mnie zabrała. Przejechaliśmy przez strefę sowiecką do Szczecina. Straszne było jednak to, jak zobaczyliśmy naszą ukochaną Warszawę. Tak zrujnowaną, tak zniszczoną…
Polecany artykuł:
„Super Express”: Jakie pan ma rady dla młodzieży, która przechodzi przez trudny czas w życiu?
- Wie pan, jak wybuchła wojna rosyjsko-ukraińska, to byłem potem w szkole na Żoliborzu. Nauczyciel spytał uczniów, co by zrobili, gdyby trzeba było się bronić? Zapadła cisza, młodzież nie wiedziała co robić. Kilku się w końcu odezwało, że twardo by bronili ojczyzny, ale nie umieją strzelać! Teraz doszliśmy do momentu, że nie ma poboru do wojska, młodzież jest nieprzygotowana. Jeden z drugim pójdzie czasem popukać na strzelnice, ale to nie jest szkolenie.
„Super Express”: Rozumiem, że chciałby pan powrotu obowiązkowej służby wojskowej i widzi w tym sposób na młodzieńcze problemy. Wy, młodzież powstańcza, byliście przeszkoleni?
- Byliśmy! Chociaż 15-latkowie jeszcze nie operowali bronią. Mieliśmy karbidówki, czyli granaty ręczne. Jak kto,ryś zdobył pistolet, to miał. Oficjalnie broń przydzielano od 16 lat, ale niezależnie od tego mieliśmy spotkania, na których przynosili nam broń i ją pokazywali. Oprócz tego jeździliśmy na Boernerowo w niewielkich grupkach. Pokazywali jak się czołgać, żeby nas nie postrzelono. Zamiast granatu miałem kamień, ale już wiedziałem jak mam nim rzucać. Dużo w nas było odwagi.
Rozmawiał Mateusz Kobyłka