Pan Andrzej całe swoje życie poświęcił pomaganiu innym. W Ochotniczej Straży Pożarnej jest od 18 lat. Jak sam mówi, to jego sposób na życie i kontynuowanie rodzinnej tradycji. - Ratujemy z pasji, pokoleniowo. Tata był strażakiem, później brat. Ja też nim zostałem – powiedział. Swoją sytuację życiową porównuje do tego, z czym ma jako strażak do czynienia. - Przechodziłem przez półtorametrową ścianę ognia, ale ta ściana finansowa jest dla mnie nie do pokonania - mówi ojciec Nikoli.
Zbiórkę na operację Nikoli można wesprzeć TUTAJ.
Jego córka jest pogodną i radosną dziewczynką. Ma wokół siebie kochającą rodzinę, z którą mieszka w Jackowie Włościańskim na Mazowszu. Do pełni szczęścia brakuje jej jednego - sprawnych nóg. Od urodzenia zmaga się z szeregiem chorób. Jej rodzice wymieniają po kolei zabiegi, jakie Nikola musiała przejść. Było ich już aż 17. Pierwsze wykonano tuż po porodzie. - Od pierwszej doby zaczęła się walka, żeby Nikolę uratować. Urodziła się z przepukliną mózgowo-rdzeniową, którą trzeba było zamknąć. Miała robioną zastawkę z uwagi na wodogłowie. Zaraz potem była rekonstrukcja stóp, do tego miała zwichnięte stawy biodrowe - wymienia jej tata.
Mazowsze. Córka strażaka potrzebuje pomocy
Do tej pory wszystkie operacje finansował Narodowy Fundusz Zdrowia, a wszelkie zabiegi przeprowadzane były w szpitalu dziecięcym na ul. Niekłańskiej. Rodzice Nikoli są tam tak często, że nazywają placówkę drugim domem. Jednak ostatnia operacja nie przyniosła spodziewanych efektów. Lata ciężkiej pracy i wyrzeczeń poszły na marne. Ostatnią deską ratunku jest operacja i rehabilitacja za ponad 480 tysięcy złotych. To zdecydowanie zbyt wiele jak na skromne możliwości rodziny.
Polecany artykuł:
Mazowsze. Strażak OSP prosi o pomoc dla chorej córki
Swój czas pan Andrzej dzieli między rodziną, którą bardzo kocha, pasją do pomagania innym i pracą w sklepie. Od 18 lat pracuje w jednej firmie. Pracy nie zmieni głównie dlatego, że jego szefowie nie robią problemów w związku z częstymi nieobecnościami. A tych jest wiele, bo Nikola cztery razy w tygodniu jeździ na rehabilitacje do Wilanowa. To 60 kilometrów w jedną stronę. Każda godzina rehabilitacji kosztuje krocie, nie licząc czasu i kosztów dojazdu.
Możliwości finansowe rodziny się skończyły. Dlatego teraz proszą innych o pomoc. - Nie korzystaliśmy z pomocy przez 11 lat. Teraz musimy o nią poprosić - powiedział pan Andrzej.