Skandaliczna opieszałość i brak kompetencji. Zbigniew Leszczyński (51 l.), komendant straży miejskiej, powinien stracić stołek. Przez niedbalstwo jego urzędników urząd miasta ma straty szacowane na 1 milion 800 tysięcy złotych. Skąd cała afera? Do 30 marca 2009 roku komendant powinien złożyć wniosek do funduszu o przyznanie dotacji - zwrotu pieniędzy, które zostały wydane na ściągnięcie z ulic porzuconych samochodów. Wraki funkcjonariusze odholowują na parkingi, tam - jeśli przez sześć miesięcy nie zgłosi się właściciel - stare auta zostają zutylizowane. Za każdy wrak straż może uzyskać zwrot w wysokości 4 tysięcy złotych.
Patrz też: Marszałek Adam Struzik to kawosz - pije oczywiście za nasze
Musi jednak w określonym ustawą terminie zgłosić się do funduszu z odpowiednimi dokumentami. Niestety, w straży miejskiej panuje taki bałagan, że nikt nie pamiętał, aby na czas złożyć wniosek. Zamiast do końca marca, wniosek został zgłoszony 26 czerwca 2009! - Ktoś musi ponieść konsekwencje, bo przy takiej kwocie sprawa wygląda bardzo poważnie - komentuje sprawę opozycyjny radny Jarosław Krajewski (26 l.). Utratą przez miasto 1,8 mln zł już zajęła się prokuratura. O wszczęcie śledztwa w sprawie wniosek złożyli związkowcy ze straży miejskiej. - Faktycznie, taki wniosek wpłynął. Zostało wszczęte śledztwo z artykułu 231 punkt 1. Kodeksu pracy. Sprawdzimy, czy komendant nie dopełnił obowiązków służbowych - poinformował nas prokurator Robert Myśliński z Prokuratury Rejonowej Śródmieście.
Sprawy nie skomentował komendant Leszczyński. - Przebywa na urlopie, nie wiadomo, kiedy będzie dostępny - usłyszeliśmy jedynie od rzeczniczki strażników Moniki Niźniak.
Straż miejska, jak widać, potrafi dbać o finanse miasta, wystawiając warszawiakom mandaty, ale już odzyskać pieniędzy z funduszy krajowych nikt tam nie potrafi.