Ten dzień zaczął się dla Andrzeja Zabłockiego (45 l.) jak każdy inny. O godz. 7 rano otworzył swój kiosk na stacji PKP Rybienko, obsłużył porannych klientów i zabrał się za czytanie gazet. Około godz. 10.30 usłyszał dziwny dźwięk. - To było takie stłumione kwilenie - opowiada pan Andrzej, który początkowo pomyślał, że na schodku przy kiosku przysiadła matka z niemowlęciem. Gdy kilka minut później dźwięk się powtórzył, postanowił wyjrzeć na zewnątrz.
Na betonie przed drzwiami w promieniach słońca leżało spore białe zawiniątko. - Pomyślałem, że ktoś podrzucił mi miot kociaków, ale gdy zacząłem odwijać becik, zobaczyłem maleńką dziecięcą rączkę - opowiada poruszony. Serce waliło mu jak dzwon, ale bez zastanowienia wziął dziecko z zimnego betonu, zabrał do kiosku i wezwał pogotowie. - Przez chwilę miałem nadzieję, że ktoś wróci po to maleństwo, ale nic takiego się nie stało - dodaje pan Andrzej.
Lekarze pogotowia zawieźli dziecko do szpitala. - Dziewczynka była w dobrym stanie. Ważyła 2900 g, a pępowinę miała zawiązaną wstążeczką - mówi Edyta Mielczarczyk (35 l.), z-ca ordynatora oddziału neonatologicznego Szpitala Powiatowego w Wyszkowie. Jej zdaniem urodziła się w nocy lub dzień wcześniej.
Trafiła na razie do rodziny zastępczej. Policja wciąż jednak szuka jej matki. W poszukiwaniach mogą pomóc zeznania pana Andrzeja, który kojarzy, że tamtego dnia przy kiosku kręciły się dziwne osoby. Możliwe, że z podrzuceniem dziecka mógł mieć coś wspólnego tajemniczy mężczyzna siedzący w luksusowym aucie, które kilkanaście minut wcześniej stało nieopodal jego kiosku.
- Dziewczynka była w dobrym stanie. Ważyła 2900 g, a pępowinę miała zawiązaną wstążeczką - mówi Edyta Mielczarczyk (35 l.), z-ca ordynatora oddziału neonatologicznego Szpitala Powiatowego w Wyszkowie