Robert Janson (44l.), lider Varius Manx, chce dobrowolnie poddać się karze za spowodowanie dwa lata temu wypadku samochodowego. Nic dziwnego. Biegli orzekli, że to brawura muzyka była przyczyną wypadku, w którym wokalistka Monika Kuszyńska (29 l.) została sparaliżowana. Jeśli sąd uzna skruchę muzyka, nie dojdzie do procesu.
Przeczytaj koniecznie: Janson zrezygnował z Kuszyńskiej, Varius Manx ma nową wokalistkę
- Biegli orzekli, że nie ma żadnych wątpliwości, iż to Robert J. jest winny spowodowania wypadku - mówi Zbigniew Przysiężny, prokurator rejonowy w Miliczu (woj. dolnośląskie). - Przyczyną było przekroczenie prędkości, co spowodowało utratę stabilności pojazdu i w efekcie doszło do wypadku - dodaje. Biegli nie mają wątpliwości, ponieważ na lotnisku w Krakowie przeprowadzili symulację.
Takim samym samochodem jak Jansona wchodzili w taki sam kąt zakrętu z różnymi prędkościami, żeby stwierdzić, z jaką prędkością prowadził muzyk. - Okazało się, że pan Robert J. prowadził samochód z prędkością nie mniejszą niż 100 kilometrów na godzinę przy ograniczeniu w tym miejscu do 60 - wyjaśnia Przysiężny.
Janson ponosi odpowiedzialność za wypadek
Jeszcze w lipcu zeszłego roku lider Varius Manx w rozmowie z "Super Expressem" sugerował, że biegli dokonali odkrycia, iż przyczyną wypadku mógł być zły stan techniczny samochodu. Dzisiaj już wiadomo. To Janson ponosi odpowiedzialność za to tragiczne wydarzenie. Przez jego brawurę na drodze wokalistka zespołu Monika Kuszyńska została sparaliżowana. Prawdopodobnie do końca życia nie odzyska pełnej sprawności.
Janson w poczuciu winy dobrowolnie chce poddać się karze. Do sądu natomiast trafił akt oskarżenia. Muzykowi grożą 2 lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na 4 oraz 10 800 złotych grzywny. Jeśli sąd przychyli się do wniosku prokuratury o takie ukaranie Jansona, nie dojdzie do procesu.
Koszmar członków Varius Manx zaczął się 28 maja 2006 roku na trasie koło Milicza. Terenowy jeep grand cherokee prowadzony przez Jansona wpadł w poślizg, dachował i uderzył z wielką siłą w drzewo. Połamani Monika i Robert trafili do szpitala we Wrocławiu. Sam kierowca ledwo uszedł z życiem.
W przypadku Moniki diagnoza lekarzy była przerażająca: kobieta miała zmiażdżony kręgosłup. Pierwsze słowa, jakie usłyszała, kiedy odzyskała przytomność, brzmiały jak wyrok śmierci: do końca życia będzie kaleką. Młodej, pięknej i energicznej dziewczynie zawalił się świat. Załamała się i od dwóch lat ukrywa się przed ludźmi.
Od czasu wypadku wciąż krążyły spekulacje, kto jest odpowiedzialny za te tragiczne wydarzenia. Dzisiaj nie ma wątpliwości...