Piotr Kofta wspomina ojca w 80. rocznicę jego urodzin. Jaki był autor hitów "Trzeba marzyć" i "Pamiętajcie o ogrodach"? "Był człowiekiem bardzo zajętym wydarzeniami we własnej głowie"
Jonasz Kofta słynął z barwnej osobowości. Także i jego śmierć była owianą tajemnicą. Co ciekawe, według relacji osób z bliskiego otoczenia artysty, już w tekście do piosenki "Czekamy na wyrok" miał przewidywać własny koniec. Poetę do ostatnich chwil ścigały demony - depresja, a także skłonność do suto zakrapianych imprez. To właśnie jedna z nich, w kultowym klubie SPATIF, zakończyła się dla autora tekstów kultowych piosenek tragicznie.
Jonasz Kofta, który jak ognia bał się nawrotu choroby nowotworowej - artysta musiał przejść radioterapię w związku z rakiem ślinianek, przez co miał zniszczony przełyk - strach zagłuszał procentami i nieustannymi podróżami po domach równie znanych znajomych. Tego dnia w SPATIF-ie pojawił się, aby udzielić wywiadu. Pić zaczął jednak jeszcze przed rozpoczęciem rozmowy. To miało uśpić czujność pozostałych gości, którzy praktycznie nie zareagowali, kiedy poeta osunął się na ziemię. Choć myślano, że zamroczył go alkohol, okazało się, że mógł zakrztusić się kęsem ukochanej golonki, lub sztuki mięsa w chrzanie.
Choć Jonasz Kofta od lat nie mógł ze względu na uszkodzony przełyk przyjmować pokarmów stałych, tego dnia najwidoczniej zatęsknił za ulubionymi smakami. Miały kosztować go życie... Najbardziej wstrząsa jednak fakt, jak długo znani goście klubu kręcili się wokół martwego ciała, nie zdając sobie sprawy, że właśnie zmarła legenda. Jonasz Kofta miał zaledwie 46 lat w chwili odejścia.
Kiedy w ten fatalny dzień Jonasz spadł z krzesła i stracił przytomność, wszyscy się podobno śmiali, myśleli, że to kolejny żart… Zapomnieli, że siedzą z człowiekiem naprawdę chorym… - wspominała feralny dzień po latach Dorota Jovanka Ćirlić w rozmowie z autorem książki o poecie "Jego portret", Piotrem Derlatką.
Jak Jonasza Koftę wspomina za to jego syn? Piotr Kofta, choć przyznaje, że ojciec zmarł zbyt wcześnie, aby mogli mieć wiele typowych dla okresu dorastania dziecka konfliktów, to podkreśla, że artysta wywarł na nim silny wpływ.
Odszedł na tyle wcześnie, że nie zdążyliśmy mieć żadnego poważnego konfliktu, typowego dla nastolatków i ojców. Nie mógł mnie zbesztać, że wróciłem pijany do domu, że się nie uczę, że wybrałem złe studia. To była jego osobliwa przewaga nad innymi ojcami - zwierzał się syn Jonasza Kofty w rozmowie z magazynem "Uroda życia".
Syn Jonasza Kofty opisuje dom niepokornego poety i swojej rodziny. "Nigdy nie uprawialiśmy kultu Jonasza"
Piotr Kofta wspominał także, jak wyglądało jego dzieciństwo u boku zbuntowanego poety. W ich domu często organizowano wieczorki towarzyskie, a po pokojach swobodnie biegało stadko domowych pupili.
Dom, i to pamiętam z fotograficzną precyzją, zaczął się wtedy, gdy przeprowadziliśmy się na osiedle Groty na Bemowie. Tam zderzał się żywioł porządku i piękna, czyli świat mojej mamy z żywiołem nieładu i chaosu, czyli światem mojego ojca i moim, ponieważ obaj mieliśmy, a ja mam do dzisiaj, skłonności do strasznego bałaganiarstwa. Życie towarzyskie, jak to w polskich domach, toczyło się w dużej mierze w kuchni w chmurach tytoniowego dymu. Ale dom na Grotach to nie tylko rodzice, to także ogród i zwierzęta. Bo zawsze mieszkały z nami zwierzęta – psy i koty - opowiadał w rozmowie z "Urodą życia" Piotr Kofta.
Jak dodawał żartobliwie syn Jonasza Kofty, nie sposób wymienić wszystkich kotów, które przewinęły się przez dom poety i jego rodziny, wspomniał więc za to o innych czworonogach. Pierwszym adoptowanym przez nich psem był niejaki "Korek".
Najpierw był Korek, którego mama kupiła na bazarze w Grudziądzu w 1965 roku jako szczenię maltańczyka, ale Korek okazał się typem od maltańczyka dość odległym, kupą skłębionej sierści na patykowatych nogach, z silnym przodozgryzem. Był to pies inteligentny, więc kiedy w końcu pojawiłem się na świecie, wiedział, że stanowię zagrożenie. Wiedział też, że nie może mnie ugryźć, znalazł więc moralną lukę w tym zakazie i gryzł mnie w buty - wspominał syn poety.
Czy to oznacza, że Jonasz Kofta pomiędzy pisaniem tekstów, które pamiętamy do dziś, a kolorowym życiem artystycznej bohemy tamtych lat znajdował chwilę także na tak trywialne obowiązki, jak spacerki z czworonożnymi przyjaciółmi? Oj, bynajmniej...
Mama, oczywiście. Ja też. Jonaszowi chyba nie przyszłoby do głowy, żeby wyjść z psem na spacer. Nie dlatego, że ich nie lubił, bo wiem, że lubił. Był człowiekiem bardzo zajętym wydarzeniami we własnej głowie - bez ogródek przyznawał Piotr Kofta. A które utwory autorstwa poety najbardziej zapadły Wam w pamięć?
Polecany artykuł: