Wszyscy pamiętamy ją z ról zapierających dech w piersiach. A to z serialu "07 zgłoś się", a to z "Wielkiego Szu" czy też "Tabu". Grażyna Szapołowska nigdy nie miała problemów ze scenami seksu na ekranie. Teraz, z upływem lat, wręcz przyznaje, że na tym wszystkim zbudowała swoją karierę.
- Ja po prostu pracowałam. To nie były czasy, w których można było wybrzydzać: "Nie, ja tego nie wezmę, tamto mi się nie podoba". Teraz mogę sobie na to pozwolić, ale wtedy brało się wszystko jak leci, żeby czegoś się nauczyć, pracować, a często po prostu przeżyć. Pracowaliśmy przecież za śmieszne stawki - opowiada aktorka w książce Łukasza Maciejewskiego "Aktorki. Portrety".
- Oczywiście często odbierałam telefony i słyszałam gubiącego się w zeznaniach reżysera, dukającego: "Słuchaj, Grażyna, jest taka rola, wiesz.". Ścinałam to krótko: "Rozumiem, że trzeba się rozebrać?". "Tak". "Dobrze. A ty się rozbierzesz?" "Ja?! Eee. notak". "No to dobrze". Wiedziałam, że reżyserowi chodzi tylko o to, żeby pokazać kawałek mojego ciała. Dla roli to nie miało żadnego znaczenia, ale potem się okazywało, że ten kawałek ciała, który mógł być nawet ubrany, robił większe wrażenie niż cały film - podsumowuje Szapołowska.