W czerwcu 2014 roku rak zabrał niezapomnianą Oleńkę z "Potopu". Małgorzata Braunek niemal do końca uśmiechała się i taką zapamięta ją jej mąż. Chciał ocalić ją od cierpienia. Gdy widział, że ból się zbliża, modlił się, by jego ukochana odeszła w spokoju.
- My nie rozmawialiśmy o śmierci, nie było potrzeby. Kiedy Małgosia umierała, bardzo bałem się, że przyjdzie ogromne cierpienie. Patrząc jej w oczy, w oczy człowieka, którego kochałem najbardziej na świecie, w pewnej chwili modliłem się, żeby odeszła. Taka była moja modlitwa: odejdź w spokoju. Musisz zdążyć przed rakiem. Bo rak w pewnej chwili dusi, wszystko jest nabrzmiałe od płynów, które podchodzą do gardła, i człowiek nie jest w stanie oddychać. Patrzyłem na nią i myślałem: odejdź w spokoju! Choć każdy dzień z nią był dla mnie bezcenny - wspomina Krajewski.
Mąż aktorki do dziś rozpacza po śmierci żony.
- Nie pogodziłem się z tym. Ale uznaję fakt - stwierdza z żalem.
Braunek miała buddyjski pogrzeb. Jej rodzina i bliscy zebrali się nad Wisłą, a potem w świątyni buddyjskiej w domu aktorki. Część prochów aktorki jej mąż rozsypał w ważnych dla niej miejscach Azji.
- Wyruszyłem w podróż na Wschód. Wziąłem część jej prochów i rozsypywałem je w miejscach ważnych dla niej i dla mnie - zdradza Krajewski.
ZOBACZ: Mąż Braunek: Rozsypałem prochy Małgosi po całej Azji