- Zdążyłaś pożegnać się z mamą...
– Pożegnałam ją, pisząc książkę „Steczkowscy. Miłość wbrew regule”. To był mój hołd dla niej i pożegnanie... Tam jest wszystko...
– Odeszła spokojna?
– Już nie cierpi. Przeszła dwa wylewy, była zdana tylko na nas. Ten najtrudniejszy okres w jej życiu zaczął się 21 lat temu, kiedy nagle zmarł nasz tata, Stanisław Steczkowski. Ich miłość była ogromna i zauważalna, mama bardzo za nim tęskniła, przez cały czas była w żałobie i smutku.
– Była dla ciebie wzorem?
– Ciężko harowała. Pokazała mi, jak wygląda poświęcenie dla rodziny, dla muzyki i dla ojczyzny. Wychowała dziewięcioro dzieci bez pomocy państwa i bez 500+, jednocześnie pracowała w szkole jako nauczycielka muzyki w klasach chóralnych, które powstały w Stalowej Woli. Grała na fortepianie, uczyła podstaw muzyki i śpiewu – tak przygotowywała kandydatów do chóru męskiego Cantus, który prowadził mój tata. Potem powstał jeszcze chór Cantus dziecięcy i dziewczęcy. Kiedy skończyłam 16 lat, zaczęłam pomagać w tej pracy rodzicom. Nazywano nas „świętą trójcą od chórów”.
– Ludzie to pamiętają?
– Oczywiście, moja mama wykształciła setki dzieci, a one szanowały ją i zwyczajnie lubiły, bo była skromnym i dobrym człowiekiem. Do tego miała genialną pamięć, inteligencję, wdzięk, radość i urodę. Doskonale poruszała się w świecie sztuki, uwielbiała teatr, filharmonię, uczestniczyła w każdym wydarzeniu kulturalnym w mieście, zawsze elegancko ubrana i piękna.
- Dawaliście też rodzinne koncerty na całym świecie...
- Tak i to w naprawdę trudnych czasach PRL`u, kiedy żelazna kurtyna solidnie odgradzała nas od Zachodu. Mieliśmy specjalny autobus wykonany na zamówienie w zakładach Autosan, w którym spaliśmy i przewoziliśmy instrumenty. Kierował nim nasz tata i to on organizował każde tournee. Nasze występy oglądała nawet belgijska królowa Fabiola i była nami oczarowana.
– Pamiętam, jak o mamie mówiłaś: królowa naszej rodziny...
– Bo była mocnym filarem, na którym opierał się nasz tata – maestro, ja, moje siostry i bracia a potem wnuki. Kiedy Jan Paweł II zobaczył nas w Watykanie, zapytał: – A gdzie jest mama? Od niej zaczął rozmowę, a potem wręczył jej różaniec z drzewa różanego. Zawsze miała go przy sobie i była bardzo szczęśliwa, kiedy po latach starań tata dostał zezwolenie na ślub kościelny (prosił o to bezskutecznie od momentu, w którym zrezygnował z bycia księdzem). Przysięgę przed Bogiem składali sobie po 60., a teraz znów są razem...