- „Królowa przetrwania” to format zupełnie inny od tych, w których dotąd mogliśmy cię oglądać, do tego dość ekstremalny. Długo się zastanawiałaś, zanim przyjęłaś zaproszenie?
- Rzeczywiście, format reality show był mi do tej pory zupełnie obcy i przyznaję, że nie od razu zgodziłam się na udział w programie. Dopiero za trzecim razem produkcji udało się mnie przekonać, jak fajną przygodą może być taki program i jak wiele może mi dać. Przyznam, że trochę obawiałam się tego formatu, bo w końcu jego uczestniczki są pod obstrzałem kamer 24 godziny na dobę, a do tego zupełnie nie mamy wpływu na montaż, który - jak wiadomo – może nas pokazać zarówno zarówno w dobrych, jak i złym świetle. Intuicyjnie czułam jednak, że taka przygoda byłaby dla mnie dużym wyzwaniem, ale ja lubię im stawiać czoła. Dziś mogę śmiało powiedzieć, że to był niesamowity czas, który okazał się mi być bardzo potrzebny. Z jednej strony oczywiście sporo się działo na planie i czekało nas tam wiele zadań, ale udawało mi się także znaleźć chwilę dla siebie, żeby po prostu poleżeć pod palmą i wsłuchać się w siebie. Tu nie było tych wszystkich zagłuszaczy dnia codziennego, wiecznego pędu i masy obowiązków – rodzinnych, zawodowych itd. Nie mogłyśmy mieć nawet telefonów. To doświadczenie mi uświadomiło, że warto przynajmniej raz w roku zaplanować sobie taki wyjazd, gdzie na chwilę można się znaleźć z dala od wszystkiego, za to o wiele bliżej siebie.
- W tajskiej dżungli uczestniczki show musiały obyć się bez wielu wygód dnia codziennego. Z czego tobie najtrudniej było zrezygnować?
- Chyba najbardziej bałam się tego braku możliwości zadbania o własną higienę, i to rzeczywiście było dla mnie najtrudniejsze. Na szczęście w jakimś podstawowym zakresie takie rzeczy, jak choćby prowizoryczny prysznic, były do dyspozycji drużyny zwycięskiej w tzw. lux campie. Gorzej to wyglądało w drużynie przegranej (śmiech). Przyznam więc, że takie rzeczy, jak łazienka z prawdziwego zdarzenia, doceniłam po powrocie chyba najbardziej. Natomiast – co ciekawe – w ogóle nie zatęskniłam w dżungli za telefonem. Oczywiście moja praca i tryb życia nie pozwalają mi na co dzień z niego zrezygnować, ale myślę, że mocno on jednak odciąga uwagę od tego, co tu i teraz, a przede wszystkim od ludzi wokół.
- Czy bywały w programie momenty kryzysowe? Co pomagało ci je przetrwać?
- Bywały takie chwile, głównie wynikały z tęsknoty za moimi dziewczynkami moimi. To było chyba najcięższe, ale nie było na tyle trudnego momentu, żebym chciała się wycofać, bo taką mam naturę – ja się po prostu nie poddaję, nawet gdy jest trudno. Na co dzień mam takie samo podejście do życia. Jeśli jest trudno, to trzeba to przetrwać i pewnym krokiem iść dalej do przodu. To, co na pewno w tych gorszych momentach pomagało, to relacje, które zbudowały się tutaj bardzo szybko. Dla mnie było to spore zaskoczenie, bo przed programem nie wierzyłam, że w kilka dni można się tak szybko zaprzyjaźnić. Ja należę do osób, które nie otwierają się od razu i nie obdarzają zaufaniem tak łatwo, ale te ekstremalne warunki w dżungli, konieczność współpracy i przebywanie ze sobą non stop, faktycznie błyskawicznie zacieśniło więzi między nami i jedna drugą wspierała w kryzysowych momentach.
- Czy w gronie dwunastu obcych sobie kobiet, które muszą sobie radzić w trudnych warunkach, bardziej dało się odczuć kobiecą solidarność czy rywalizację?
- Tak naprawdę doświadczałyśmy i jednych, i drugich emocji. Myślę, że tak kobieca solidarność zdała egzamin, ale tu oczywiście wiele zależy też od tej drugiej strony, bo w każdej relacji trzeba dwojga. Dało się więc odczuć siłę kobiecej wspólnoty, ale dochodziły też do głosu inne, równie bliskie kobiecej naturze emocje, była więc i rywalizacja, i zazdrość... pełne spektrum rożnych odcieni kobiecości!
- Przyznałaś niedawno, że program pozwolił ci przekroczyć swoje granice.
- To prawda, ale wolałabym nie zdradzać, na czym dokładnie polegało zadanie, które rzeczywiście było dla mnie takim doświadczeniem. Niemniej, było ono dla mnie największym wyzwaniem i potwornie dużo mnie kosztowało, nawet dziś wspominam je z silnymi emocjami. Ale udało mi się przekroczyć tę barierę, bo, jak już wspomniałam, nie poddaję się! W końcu po to też tam pojechałam, więc nie wyobrażałam sobie, żeby nie spróbować.
- Skąd w tej delikatnej dziewczynie tak wojownicza dusza?
- Ja z takich skrajności właśnie jestem zbudowana. Ta kobieca delikatność i wrażliwość łączy się u mnie z walecznością, która pewnie wynika z tego, że mam duszę sportowca. Przez wiele lat realizowałam tą część mojej osobowości w tańcu. Ta wojownicza natura bardzo mi pomagała na parkiecie. Lubię w sobie tę dwojaką naturę i myślę, że właśnie to połączenie daje najlepsze efekty. Zresztą wciąż siebie odkrywam na nowo i sporo o sobie samej nauczyłam się też w „Królowej przetrwania”.
- Czego się o sobie dowiedziałaś?
- Wielu rzeczy, nawet tych drobnych. Po pierwsze, wydawało mi się, że jestem dość blisko siebie, ale dopiero ten czas w dżungli pozwolił mi pewne rzeczy w sobie zobaczyć i usłyszeć. Staram się to zresztą teraz przekładać na moje życie codzienne. Ale też wiele nauczyło mnie spotkanie z innymi uczestniczkami. Przez to, że od dziecka jestem obecna w mediach, nauczyłam się pewnej samokontroli, wiem co i w jaki sposób mówić, np. w wywiadach, wytworzyłam sobie jakiś rodzaj pancerza, który miał mnie ochronić. Tutaj natomiast spotkałam dziewczyny, które są niezwykle bezpośrednie, mówią prosto z mostu, co myślą, i bardzo mi to imponowało. Ta bezkompromisowa otwartość ma oczywiście swoje plusy i minusy, ale rzeczywiście przekonało mnie to, by też zacząć mówić o wielu rzeczach prosto z serca, po prostu tak, jak czuję. Uczę się, że nie zawsze muszę zakładać ten pancerz.
Emisja w TV:
"Królowa przetrwania", pon. godz. 20.00 w TVN 7