Ale to właśnie urodzie zawdzięcza zainteresowanie kina. W dzieciństwie - jak wspomina - była brzydkim kaczątkiem, ale wiadomo - nie tylko z bajek - że z brzydkich kaczątek wyrastają piękne łabędzie.
- Prywatnie nie uważam się za ósmy cud świata - mówi aktorka. - Miałam i do tej pory mam masę zastrzeżeń do swojego wyglądu - podkreśla.
Na szczęście z wiekiem przejmuje się nim coraz mniej. Polubiła swój typ urody i stwierdziła, że harmonizuje on z jej wnętrzem. Uważa jednak, że zawodowo jest pewnego rodzaju obciążeniem.
- Nie dla mnie, tylko dla reżyserów, którzy przez dłuższy czas nie widzieli we mnie współczesnej dziewczyny, tylko jakieś odrealnione uosobienia kobiecości, ponadczasowy ideał kobiety. To bywa miłe, pochlebia, ale na dłuższą metę męczy - mówi Wagner.
Na szczęście po rolach kobiet symboli, kobiet idealnych, jak Maria w "Pożegnaniu z Marią" czy Wiśka w "Pierścionku z orłem w koronie", przyszedł czas na postaci z krwi i kości, kobiet doświadczonych przez życie, stanowczych, wiedzących, czego chcą. Taka była Alex, policyjny psycholog z "Fali zbrodni", mecenas Anita Sieńczuk z serialu "Twarzą w twarz"... Taka, wbrew pozorom, jest Izabela Gordon, ofiara domowej przemocy z "Barw szczęścia". - Na szczęście wyszłam z szufladki. Zagrałam wiele różnych ról, latka lecą, ja się zmieniam, więc uroda już tak strasznie nie uwiera - podsumowuje Agnieszka Wagner.