Wszystko wydarzyło się w niedzielny wieczór. Henryk Talar wracał do domu w Komorowie pociągiem Warszawskiej Kolei Dojazdowej po spektaklu w Teatrze Narodowym. Choć było po godz. 22, w wagonach siedziało sporo pasażerów. Wśród nich dwóch agresywnych obcokrajowców, którzy wsiedli na stacji Śródmieście.
Zaczepili pasażera
Mężczyźni byli bardzo agresywni. W pewnym momencie zaczepili młodego chłopaka. Doszło do pyskówek. Kiedy napadnięty wysiadł na stacji Opacz, bandyci wysiedli za nim. - Widziałem wszystko z okna pociągu. Na peronie ci dwaj mężczyźni dopadli chłopaka, zaczęli go bić, u jednego w ręku błysnął nóż, wszystko trwało chwilę. Na szczęście ofierze udało się uciec - opowiada o zajściu Talar.
Po wszystkim jeden z bandytów jak gdyby nigdy nic wrócił do pociągu. Przerażeni pasażerowie wbili wzrok w podłogę. Tylko aktor nie bał się zainterweniować. Złapał zbira, kazał siedzieć i nie ruszać się z miejsca. Chłopaka siedzącego obok poprosił, by szybko dzwonił pod numer alarmowy 112. - Ten łobuz miał nóż, mimo to pan Talar nie bał się działać - opowiadał nam świadek zdarzenia. - Wszyscy w wagonie liczyli, że patrol zdąży dojechać, zanim wjedziemy na kolejną stację. Ale niestety łobuzowi udało się wyrwać aktorowi i wybiegł z pociągu, a policjantów nie było.
Musiał działać
Sam artysta w swoim zachowaniu bohaterstwa nie widzi i skromnie tłumaczy swoją postawę. - Co innego miałem zrobić? Musiałem zareagować - mówi. - A gdyby napadniętemu chłopakowi stało się coś naprawdę poważnego? Miałbym do siebie pretensje i wyrzuty sumienia. Trzeba było zareagować - tłumaczy Henryk Talar i ma nadzieję, że jego historia sprawi, że inni nie będą obojętnie patrzeć, jak komuś dzieje się krzywda.