Urodziłam się w Przedborzu, w niewielkiej miejscowości koło Radomska. Miejscowości, którą przed laty upodobał sobie król Kazimierz Wielki. To tu, w lasach w okolicy Przedborza, na polowaniu został ciężko ranny i wkrótce zakończył życie.
Mój dom rodzinny...? Ton naszemu życiu nadawała mama. Bardzo dbała, by dom był miejscem szczęśliwym i ciepłym, tato stale był w drodze, pracował jako kierowca. Jako małą dziewczynkę zabierał mnie na co bardziej interesujące wycieczki. W góry, które to właśnie wtedy ukochałam, do Czechosłowacji, do DDR-u (Niemiecka Republika Demokratyczna - red.). To było wtedy przeżycie!
Byłam dzieckiem spokojnym, taką... cały czas prymuską. Naprzemiennie z koleżanką Asią, z którą zresztą do tej pory się przyjaźnimy, raz ona, raz ja, byłyśmy przewodniczącymi klasy w szkole podstawowej. Wspominam te czasy jako urokliwe.
Jako mała dziewczynka bawiłam się samochodami, a nie lalkami. W pierwszych klasach szkoły podstawowej najchętniej bawiłam się z chłopakami. I pewnie to pod wpływem kolegów raz weszłam na czubek drzewa. A potem, jak spojrzałam w dół, ogarnął mnie wielki strach. Przyjechała straż pożarna, zbiegli się sąsiedzi. Ale było śmiechu, najgrzeczniejsza dziewczynka w okolicy, prymuska, siedzi na czubku drzewa i boi się zejść.
Oj, jako mała dziewczynka byłam też uparta, lubiłam postawić na swoim. Tuż przed Pierwszą Komunią Świętą dowiedziałam się, że wszystkie dziewczynki z pięciu klas przyjmują sakrament w krótkich sukienkach. Zapowiedziałam mamie, że moja albo będzie długa, albo w ogóle mojej komunii nie będzie. Cóż mieli rodzice zrobić? Pojechali ze mną do Łodzi. I miałam piękną koronkową suknię do samej ziemi.
W szkole podstawowej byłam przekonana, że zostanę pilotem transatlantyckich samolotów. Bardzo chciałam, starałam się, dowiadywałam, ale wtedy w Polsce nie przyjmowano dziewczyn do szkoły lotniczej.