- Twórcy serialu „Będziemy mieszkać razem” zdecydowali się poruszyć niezwykle aktualny, ale i trudny temat, jakim jest wojna w Ukrainie. Jak pani zareagowała na ten pomysł?
- Bardzo się ucieszyłam. Po pierwsze dlatego, że mogliśmy pracować nad opowieścią o tym, co dzieje się tu i teraz. Także dlatego, że – choć od wybuchu wojny minęły już dwa lata – wciąż jestem pod dużym wrażeniem bohaterstwa Ukraińców, ale też nie zapominam, że to nie jest tylko ich wojna, bo dziś chyba nikt już nie ma wątpliwości, że od jej rezultatu zależeć będzie i nasze bezpieczeństwo. Ten entuzjazm dla naszego projektu nie jest więc wyłącznie kwestią mojego emocjonalnego stosunku do tej sytuacji, choć przyznam, że znam podobne historie z własnych doświadczeń. Sama angażowałam się w pomoc Ukraińcom przybywającym do Polski, przyjęłam pod swój dach uciekającą stamtąd kobietę i jej syna, którzy dziś mieszkają już w Norwegii. Mimo upływu czasu te emocje wcale zresztą we mnie nie opadły, zwłaszcza gdy słyszę o krzywdzie dzieci na wojnie. Trudno mi przejść obok tego obojętnie.
- Opowiada przez państwa historia jest więc pani bardzo bliska...
- Owszem, w kontrze dla mojej bohaterki, Magdy. Takie postawy, jaką ona w tym serialu reprezentuje, z tego, co wiem, zdarzają się jednak całkiem często. To kobieta, która pomaga nie tylko z potrzeby serca, co z obawy przed tym, „co ludzie powiedzą”, a że przez przypadek stała się przez twarzą pomocy uchodźcom, postanawia z tego skwapliwie skorzystać. Z Oksaną Cherkashyną, która gra w serialu przyjętą przez polską rodzinę Ukrainkę, miałyśmy zresztą okazję o tym rozmawiać. Doceniała to, że udało mi się stworzyć postać, która może posłużyć wielu osobom trochę jak lustro, zobaczyć w niej swoje odbicie. Dzięki temu historia, którą opowiadamy, nie jest cukierkowa, tylko bardziej wielowymiarowa. Głębi zresztą mojej bohaterce dodaje jej trudna historia rodzinna, jej dziadkowie okazują się bowiem ofiarami rzezi wołyńskiej. To wszystko w jakiś sposób oddaje te niezwykle skomplikowane i złożone, słodko-gorzkie relacje polsko-ukraińskie. Ale dzięki temu, jak moja postać została tak znakomicie poprowadzona przez reżyserkę Anię Maliszewską, zyskała sporo komediowego sznytu, często bezwiednie budząc śmiech.
- Tego aspektu komediowego w serialu nie brakuje. Czy śmiech w opowiadaniu o tak bolesnych historiach może mieć rolę terapeutyczną?
- Myślę, że to pozwala zachować właściwy balans. Ten humor staje się respiratorem, dzięki któremu my, otrzymując kolejne dawki dramatycznych informacji o strasznych zdarzeniach, jesteśmy w stanie je łatwiej przetrawić. Nie jest to zresztą nic rewolucyjnego, bo w filmie czy literaturze od dawna się taki zabieg pojawia. Myślę, że humor jest tutaj potrzebny, bo gdyby ten bezmiar cierpienia widzom od razu przed oczami, to najpewniej przełączyliby po prostu kanał, bo jesteśmy w trakcie kolacji. Śmiech jest więc tutaj rzeczywiście terapeutyczny. Ja zresztą, jako aktorka, uwielbiam bawić, więc chętnie z tej okazji skorzystałam.
- Akcja serialu rozgrywa się w pierwszych tygodniach wojny, Polacy masowo ruszyli ukraińskim uchodźcom na ratunek. Jakie wrażenie zrobiła na pani na fala pomocy?
- Przyznam, że sporo o tym myślałam, nawet jeszcze przed wybuchem wojny, między innym dlatego, że sporo jeżdżę do Grecji. Tam również można spotkać wielu uchodźców. W takich momentach myślę też o sobie, bo my tak naprawdę nie wiemy, jak to jest w jednej chwili stracić wszystko, uciekać z własnego domu, a często jeszcze na trafiać na mury kolczaste. Warto się nad tym zastanowić. W tym kontekście pomoc, której wtedy Polacy udzielali, wydaje mi się tak naprawdę normalna. Uważam, ze jeśli za takim gestem idzie oczekiwanie jakiejś wdzięczności czy poklasku, to wcale nie ma nic wspólnego dobrym sercem, za to wiele wspólnego z graną przeze mnie Magdą. Myślę, że niesienie wsparcia ludziom, którzy znaleźli się w tak tragicznej sytuacji, to po prostu powinien być zwykły ludzki odruch.
- Z jakimi wnioskami chciałaby pani widzów tego serialu zostawić?
- Myślę, że powinniśmy pamiętać, że w obliczu wojny i przemocy wszyscy jesteśmy równi. Tu nie ma znaczenia, jaka jest twoja kondycja materialna czy wykształcenie - kobieta, którą zaprosiłam pod swój dach, miała trzy fakultety. Owszem, może ci, którzy mają więcej pieniędzy czy przezorności, mogą się przed takimi dramatami nieco lepiej zabezpieczyć, ale ich także przecież ten dramat dotyka. Nasze poczucie bezpieczeństwa jest względne, a los uchodźcy może tak naprawdę dotknąć każdego z nas. W końcu wojny towarzyszą ludzkości od zarania. Fakt, że udało mi się przeżyć 58 lat bez takich doświadczeń, wcale nie uważam za oczywisty, a raczej za cud czy ewenement, za który mogę być tylko wdzięczna.
Emisja w TV:
"Będziemy mieszkać razem", pt. godz. 20.35 w TVP 1