Z moim mężem Piterem poznaliśmy się w samolocie z Wiednia do Warszawy. Usiadł obok mnie niezwykle namolny Anglik. Ja byłam wtedy szczęśliwie zakochana i nie w głowie mi były jakieś flirty. Mój przyszły mąż cierpliwie czekał pół roku. Krążył, dreptał koło mnie i powoli mnie osaczał. I tak od 15 lat jesteśmy szczęśliwym małżeństwem. On mieszkał wtedy we Włoszech, ja w Polsce. Zostawił dla mnie swoje wygodne życie, spakował się i przyjechał do Warszawy, oznajmiając mi, że teraz chciałby się nazywać Węgorzewski, bo przecież jak tu się w Polsce przedstawiać Whiskerd. Dla mojego męża spotkanie to miłość od pierwszego wejrzenia. Dla mnie miłość wychodzona, prawdziwe uczucie pojawiło się z małym opóźnieniem. Może dlatego nie wygasło po chwili fascynacji.
Moja córka Amelia (9 l.) to moje oczko w głowie. Kocham ją miłością bezgraniczną. Oczywiście nie jestem w stanie być z córką zbyt często. Gdy tylko jestem w domu, staramy się spędzać ze sobą maksymalnie dużo czasu, śmiejemy się, jemy wspólny obiad, a przede wszystkim bardzo dużo ze sobą rozmawiamy.
To bardzo wrażliwa, rozsądna, mądra i inteligentna dziewczynka. Mam wrażenie, że to "stara dusza" w ciele małego dziecka. Uwielbia czytać, właściwie połyka wielgachne, grube książki w zadziwiającym tempie. Ma to szczęście, że czyta je zarówno w języku polskim, jak i angielskim. Córka chodzi do szkoły muzycznej tak jak ja - na fortepian.
Z samą ciążą nie mam zbyt romantycznych wspomnień. Oczywiście na początku to była dla mnie i mojego męża wielka radość, jednak sielanka trwała krótko. Doznaliśmy wielkiego szoku, gdy lekarz podczas rutynowego badania zdiagnozował ciążę jako obumarłą. Miałam mieć więc operację, do której mnie przygotowano. Przed operacją powtórzono badanie i okazało się, że jednak diagnoza była mylna. Powinnam się więc cieszyć, kupować różowe buciki, jednak stres temu towarzyszący był tak ogromny, że pierwszy entuzjazm został zabity.
Uważałam, że ciąża to nie choroba. Pamiętam, jak miałam śpiewać z Wiesławem Ochmanem (75 l.) koncert w Filharmonii Narodowej w Warszawie. Zgodziłam się. Nikt nie wiedział, że jestem w ciąży, a wówczas byłam w 8 miesiącu. Przytyłam 9 kg, czyli "książkowo". Nagle Ochman mówi, że próby do tego koncertu będą w Zabrzu. No cóż, to już było dla mnie niewykonalne. Odmówiłam, tłumacząc się tym, że mam zagrożoną ciążę i codziennie muszę być w szpitalu na badaniach KTG. Pamiętam wielkie oczy i zdziwienie na twarzy Ochmana, który wypowiedział jedno zdanie: "Alicjo, to ty jesteś w ciąży?". Oczywiście pojechał do Zabrza sam i w tamtejszej Filharmonii uroczyście oznajmił: "Szanowni państwo, miała z nami śpiewać Alicja Węgorzewska, ale właśnie sobie przypomniała, że jest w 9 miesiącu ciąży i nie może przyjechać na próbę"