Alicja Węgorzewska-Whiskerd: Nie zdążyłam zaśpiewać dla Babci

2012-01-31 3:00

Śpiewaczka operowa Alicja Węgorzewska-Whiskerd (43 l.), znana z "Bitwy na głosy", tylko nam opowiada o początkach swojej kariery i wielkiej tragedii, którą przeżyła na scenie.

Byłam dziewczynką z czerwonym paskiem na świadectwie, odznaką "wzorowy uczeń". Nie bardzo lubiłam dawać ściągać i to nie ze złośliwości, ale z zasady, że warto się nauczyć i umieć.

Liceum muzyczne, w którym się uczyłam, wspominam cudownie. To jeden z najwspanialszych okresów w moim życiu. Pani Aniela Książek - cudowna nauczycielka języka polskiego, Henryk Sawka (54 l.) - ten Sawka, który nie tylko nas uczył, ale i wychowywał.

Chodziłam na fortepian, i to dzięki temu pod koniec szkoły wysłano mnie obligatoryjnie do chóru. Skrzypków wysyłano do orkiestry. Jako wzorowa uczennica pokornie uczęszczałam na ten chór, okazało się, że mam głos - śpiewałam nawet solówki. Studia muzyczne skończyłam jako sopran! Przez sześć lat nauki byłam zdaniem profesorów sopranem, tak mnie wówczas przyporządkowali i edukowali.

Dopiero gdy pojechałam do Włoch na przesłuchania, słynny tenor Carlo Bergonzi (88 l.), który śpiewał z Marią Callas (†54 l.), natychmiast przyporządkował mój głos jako mezzosopran. Od tego czasu jestem już mezzo.

Niestety, po studiach nie miałam szansy zadebiutować w Polsce, choć bardzo tego pragnęłam. Okazało się bowiem, że w kraju nie było wolnego etatu, zapotrzebowania na mezzosoprany. W tej sytuacji poszłam za ciosem i wysłałam swoje aplikacje do Wiednia, gdzie pojechałam na przesłuchania i dostałam pracę. Wprawdzie musiałam nauczyć się niemieckiego, bo opera była grana po niemiecku, ale dostałam kontrakt na 18 przedstawień, agenta, koncerty. Wszystko to bez żadnych znajomości...

Z Babcią Ireną miałyśmy takie marzenie - zaśpiewać "Carmen" w rodzinnym Szczecinie. Można powiedzieć, że to marzenie się spełniło, choć… W upale wysiadłam z samolotu, w którym było 12-14 stopni, na skutek czego dostałam zapalenia krtani, a co za tym idzie - niedomykalności strun (z czego jedna spuchła i była dwa razy grubsza). Przez kilka dni korzystałam z fachowej pomocy lekarza, który robił wszystko, aby mi pomóc. Jednak dolegliwości nie ustępowały.

Nie widziałam szansy na uzdrowienie. Byłam zmuszona odwołać przedstawienie. Bilety były już dawno sprzedane, zastępstwo w tak krótkim czasie nie było sprawą prostą, i na domiar tego w dniu przedstawienia dowiedziałam się o śmierci mojej kochanej Babci… Poczułam wówczas wielki ból rozrywający moje serce, smutek, żal, rozpacz były ogromne.

Płakałam i zastanawiałam się dlaczego??? Przecież miałam śpiewać tylko dla NIEJ… Z takim rozdartym sercem wyszłam na scenę, nad głosem cudem udało mi się zapanować. Śpiewałam całym sercem, całymi emocjami. To było dla mnie niewiarygodne, tak bardzo emocjonalne i osobiste przeżycie. Śpiewałam dla mojej ukochanej Babci...

Jednak scena, w której rozkładam karty i śpiewam "Dzisiaj śmierć, dzisiaj śmierć", uświadomiła mi, że Babci już nie ma, że dziś odeszła bezpowrotnie... Karty ociekały moimi łzami, serce pękało z bólu. W takim stanie przedstawienie dokończyłam i otrzymałam owacje na stojąco.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki