Brytyjska gwiazda pochodzi z przyzwoicie sytuowanej rodziny żydowskiej mieszkającej w Londynie. Ma starszego brata Alexa. W jej domu ani się nie przelewało, ale też niczego nie brakowało. Rodzice ciężko pracowali (ojciec na taksówce, matka jako farmaceutka), żeby dwójce swoich pociech zapewnić godne życie.
Wielki talent muzyczny Amy, która poza wybitnym wokalem może się też pochwalić umiejętnością gry na gitarze, dostrzeżono gdy była jeszcze małą dziewczynką i uczęszczała do Ashmole School. Nie należała już wtedy do najgrzeczniejszych osób. Wspaniały jazzowy wokal, którego barwa przypominała wielkie divy soulu czy gospel lat 60., kontrastował u niej z twardym charakterem, na który wpływ miało słuchanie nagrań hip-hopowych i grunge'owych.
Nauczyciele ze szkoły średniej dostrzegali u niej tendencje do autodestrukcji i depresji. Odrobinę to zlekceważono, licząc, że rozwijająca się kariera wokalistki, która już w wieku 18 lat podpisała pierwszy kontrakt płytowy, będzie najlepszym lekiem dla jej psychiki.
Początkowo rzeczywiście tak było. Amy przebojem wdarła się za sprawą płyty "Frank" z 2003 roku na muzyczną scenę tak w Wielkiej Brytanii, jak i Stanach. Chociaż wiele jej piosenek było bardzo smutnych, ich charakter i przesłanie zdawały się być co najwyżej odbiciem problemów w związkach miłosnych.
Niestety nie tylko o problemy miłośne chodziło. Im więcej pieniędzy Winehouse zarabiała, z tym gorszym skutkiem je inwestowała. Problemy z narkotykami i alkoholem na dobre rozpoczęły się wraz ze związaniem z Blakiem Fielder-Civilem, którego oskarża się o sprowadzenie artystki na złą drogę.
Czy tak było naprawdę?
Nie do końca. Amy uzależniła się od alkoholu zanim jeszcze Blake pojawił się w jej życiu. Zaczęła też wtedy cierpieć na bulimię. Problemy ze zdrowiem "leczyła" papierosami, marihuaną i drinkami. Opinia publiczna na początku przyjmowała to z rezerwą. Mówiono, że młoda, gniewna gwiazdka musi się po prostu wyszumieć, a kiedy ma to zrobić, jak nie za młodych lat? Sama Amy wiedziała, że zmaga się z uzależnieniem, ale zamiast z nimi naprawdę walczyć to coraz mocniej pikowała w dół. Nie było narkotyku, którego by nie posmakowała ani drinka, którego by odmówiła. Potrafiła razem z mężem i przyjaciółmi zamykać się w najdroższych hotelach i przez kilka dni jedynie ćpać i chlać. Podobno oddawali się też orgiom seksualnym, które nagrywano. Na całe szczęście taśmy z tymi "wyczynami" nigdy nie wypłynęły na światło dzienne. Z pewnością byłby to koszmarny widok.
Od końcówki 2006 roku, gdy wydała wybitny album "Back to Black" (do dziś sprzedało się ponad dziewięć milionów sztuk tego krążka!) jej życie to na zmianę - odwyk, cug, próba ogarnięcia się i na nowo dół. Amy straciła okazję nagrania piosenki do ostatniej ekranizacji przygód Jamesa Bonda, bo... nie chciało jej się pojawić w studio w odpowiednim czasie. Niby chciała rozstać się z Blakiem, ale kilka tygodni po rozwodzie znów widziano ją razem. Nowej płyty póki co nie nagrała, a w doniesienia na temat premierowych kawałków coraz trudniej uwierzyć. W końcu żyjemy w 2009 roku i nie ma sposobu, by coś, co fizycznie zostało zarejestrowane w studio nagraniowym wcześniej czy później nie wypłynęło.
Jedno jej się jednak ostatnio udało w pełni zrobić. Powiększyła sobie piersi. Czy to początek lepszych czasów? Nie sposób wróżyć. Dziennikarze i fani z całego świata wieszczą jej wielki powrót na muzycznę już od połowy 2007 roku. Na razie niewiele z tego wyszło. Szkoda wielka. Co by nie mówić o Winehouse, jest to bowiem wokalistka wybitna.