Podczas I wojny światowej mój dziadek prowadził interesy na terenie zaboru rosyjskiego, sprzedawał armiom uszlachetnioną ceratę. Służyła do pakowania broni czy szycia plecaków - po prostu chroniła przed wilgocią. Ale któregoś dnia został lekko ranny i trafił do polskiego szpitala, a tam pracowała moja babcia. Nie była pielęgniarką, należała do służby cywilnej, opiekowała się rannymi. Pokochali się, pobrali. Potem wojna się skończyła i skończyły się interesy. Dziadek jednak był chemikiem biegłym w unowocześnianiu technologii, postanowił więc zbudować małą fabryczkę i produkować ceratę dla potrzeb cywilów. I kiedy w okresie międzywojennym PKP ogłosiły przetarg na trwałe obicia siedzeń w pociągach, dziadek ten przetarg wygrał. Z zaoszczędzonych pieniędzy wybudował dom w Wołominie pod Warszawą. Przed II wojną był to przede wszystkim dom na lato, odbywały się tam majówki, rodzinne wakacje.
Po wojnie jednak, gdy dziadkowie stracili majątek w Warszawie, ten dom stał się oazą dla całej rodziny. I ja się tam urodziłem, i tam spędziłem dziewięć najcudowniejszych lat. Bo w porównaniu z Warszawą to miejsce w Wołominie było rajem.
Ale nie tylko straciliśmy majątek, zostaliśmy też bez przyrostka "son". Z Precigson zostaliśmy rodziną Precigs - w tamtych czasach lepiej było nie chełpić się kapitalistycznym pochodzeniem. Jeśli chodzi o imiona, dziadek był ewangelikiem i każdy pierwszy syn w rodzinie dostawał imię Jan. I o mały włos, a też byłbym Janem, tyle że mama się zbuntowała: - Dość tych Janów! Trudno już się połapać - mówiła. Jej sprzeciw wywołał sporą aferę w rodzinę, bo kobiety nie miały kiedyś takich wpływów. I po długich naradach wybrano mi imię Andrzej. Na drugie... znowu chcieli dać mi Jana, a mama znowu: Nie! Dostałem Cezary, bo takie imię sobie przyniosłem w dniu narodzin.
Kiedy przyszedłem na świat, tata był już śpiewakiem operowym. Wcześniej, zgodnie z tradycją rodzinną, zdobył porządny zawód, był księgowym. Ale odkrył w sobie talent wokalny i skończył akademię muzyczną w Łodzi. Tam poznał mamę. A potem, to niesamowite, po kilkudziesięciu latach historia powtórzyła się. Miałem być nauczycielem, ale porzuciłem to i wyjechałem na studia do Łodzi. I tam spotkałem żonę.