Żona Andrzeja Saramonowicza od 10 lat cierpi na stwardnienie rozsiane. Choroba się pogłębia i scenarzystka ma bardzo poważne problemy z poruszaniem się. Nie może już wykonywać swoich ukochanych rzeczy. Od pierwszych objawów do momentu, kiedy zaczęła przyjmować leki minęły aż cztery lata.
- Przy takiej chorobie cztery lata stracone bez leków oznaczają zmiany nie do cofnięcia. Szczęśliwie teraz jestem w programie lekowym w warszawskim szpitalu przy Wołoskiej, mam wsparcie dobrego lekarza, rehabilitację. Ale pamiętam moment, w którym uświadomiłam sobie, że muszę zrezygnować z kolejnych rzeczy, zmienić zupełnie sposób życia. Na przykład, nie dam już rady pracować przy produkcji filmu po 12 godzin na dobę. Że tracę aktywności, które kochałam: nie pójdę w góry, nie pojeżdżę na rowerze, nie zwiedzę Galerii Uffizi we Florencji, bo nie wytrzymam tylu godzin na nogach - mówi Małgorzata Saramonowicz w rozmowie z magazynem "Viva".
Jakiś czas temu scenarzystka miała cztery rzuty choroby w jednym roku.
- Choruję od 10 lat, przez ten czas stopniowo, co dwa lata było coraz gorzej. W jednym roku cztery rzuty choroby zdewastowały moją sprawność ruchową. Najpierw odkryłam, że nie przejdę 10 kilometrów, potem pięciu, następnie dwóch… W zeszłym roku byliśmy z mężem w Sopocie. Przejście z laską jednej trzeciej mola okazało się niemożliwe. Musiałam pogodzić się z tym, że dawne aktywności: praca, podróże, sport są poza moim zasięgiem. Kilka miesięcy temu byłam na wymarzonej wycieczce w Rzymie. Pierwszego dnia, w tej euforii, dałam radę z długimi odpoczynkami przejść dwa kilometry. Dotarłam do Hiszpańskich Schodów, fontanny di Trevi, Panteonu. Do hotelu musiałam wrócić taksówką. Po czym dwa dni leżałam w łóżku. A potem… trzeba było już wracać. Takie momenty załamują. (...) - Absolutnie nie mogę powiedzieć, że dzięki chorobie jestem silniejsza, mądrzejsza, wrażliwsza czy szlachetniejsza. Nie jestem. Mam lepsze i gorsze momenty. To trudny proces. Po prostu w chorowaniu, czy to jest stwardnienie rozsiane, rak, czy cokolwiek innego, nie ma nic romantycznego. Żadnego bohaterstwa - czytamy w wywiadzie.
Małgorzata Saramonowicz stworzyła swój azyl. - Mam w nim rodzinę, psy, kawałek ogródka, mnóstwo książek, filmy, gotowanie… To cały mój kosmos. No właśnie… Jak nie można poruszać się wzdłuż, to trzeba wszerz, jak nie można wszerz, to trzeba w głąb. Chodzi o to, żeby nie znieruchomieć. Jeśli znieruchomieję, zniknę. Jeśli dam się przytłoczyć temu, co mnie spotyka, polegnę - wyznała.