Moje dzieciństwo to niesłychanie odległa przeszłość, gwałtowanie przerwana przez wojnę.
Mieszkałem w Warszawie. Mój ojciec Teodor był muzykiem i adwokatem. Żyło mi się może nie w dużym luksusie, ale z pewnością w dostatku. Ale 7 września 1939 spłonął nasz dom przy ul. Świętokrzyskiej 16, dzisiaj są tam chodniki i betony. Zaczęło się zupełnie inne życie. Zostałem w tym, co miałem na sobie, czyli w mundurze harcerskim.
W tym czasie ewakuowano ze stolicy wielu młodych męż-czyzn. Piechotą doszliśmy aż do Chełma. Wróciłem z Chełma do Warszawy 3 października 1939 roku na róg Świętokrzyskiej i Czackiego. Pamiętam, że gdy dotarłem przed mój dom, zapadał zmrok. Wszedłem na schody i gdy stawiałem nogę na trzecim schodku wszystko zaczęło się walić. Mój dom zmienił się w ruinę.
W październiku 1939 roku skończyło się, ale i zaczęło moje inne niż do tej pory dzieciństwo. Zaraz po powrocie zostałem wciągnięty do konspiracji jako harcerz ZHP. Jestem z pokolenia "Kolumbów", czyli tego, które przyjęło ciężar i tragedię wojny na swoje barki.
Jestem Polakiem, ale mam też pochodzenie angielskie i rosyjskie. Moja babcia Helena była Rosjanką. Zakochała się ok. 1860 roku w młodym eleganckim Polaku, który przyjechał do Moskwy uczyć się śpiewu, bo chciał być śpiewakiem. Babcia zakochała się w nim tak skutecznie, że od 18. roku swego życia zaczęła uczyć się polskiego. Doszła do tego, że mnie, swojemu wnukowi, pomagała w odrabianiu lekcji z języka polskiego. Dziadkowie uciekli przed rewolucją bolszewicką do Polski. Najpierw dziadek uciekł, a babcia jako Rosjanka przyjechała za swoim ukochanym mężem. Była wybitnym pedagogiem operowym.
Jako mały chłopiec dużo czasu spędzałem pod fortepianem taty. Mój dom rodzinny tętnił muzyką. Do wybuchu wojny pilnie uczyłem się gry na fortepianie. Duet muzyczny babcia-ojciec był mi bardzo bliski. Gdy ktoś czasem pyta mnie, jaki jest mój zawód, mówię, że z wykształcenia jestem rolnikiem, a uprawiam zawód dziennikarski zaprawiony muzyką.