Anna Dymna jest zasłużonym artystą dla polskiej kultury. Jej kreacje filmowe do dziś są wspominane przez widzów. Fani mają sentyment do takich ról jak: Ania Pawlak z filmów "Nie ma mocnych" i "Kochaj albo rzuć". W 2016 roku aktorka otrzymała Orła, nagrodę za najlepszą drugoplanową rolę kobiecą w filmie "Excentrycy, czyli po słonecznej stronie ulicy". Dymna podziwiana była za urodę i urok. Dziś ludzie darzą ją szacunkiem i sympatią. Cenią ją za jej działalność charytatywną. Artystka jest założycielką i prezeską Fundacji Anny Dymnej „Mimo Wszystko”. W życiu prywatnym aktorki zdarzyło się wiele złego. Los dostarczał jej okrutnych zdarzeń. Dymna przyznała w rozmowie z magazynem „Twój Styl”, że specjaliści proponowali jej leczenie na oddziale psychiatrycznym. Anna odmówiła. Co ją spotkało i dlaczego nie chciała później skorzystać z pomocy? Odpowiedź poniżej.
ZOBACZ: Kasia Cichopek w ogniu krytyki. Fani zaczynają od niej odchodzić. To dla nich zdecydowanie za dużo
Dymnej proponowano leczenie psychiatryczne. Dlaczego odmówiła?
Anna Dymna wiele przeżyła. Już w wieku 27 lat została wdową. Pierwszego męża poznała w trakcie studiów. Był nim Wiesław Dymny - plastyk, aktor, współtwórca Piwnicy pod Baranami. Niestety artysta zmarł na zawał serca w wieku 42 lat. Dymna straciła później mieszkanie w wyniku pożaru. Kolejnym nieszczęściem był wypadek samochodowy, z którego ledwo uszła z życiem. Następnie podczas kręcenia "Królowej Bony" wypadła z pędzących sań. Doznała uszkodzenia kręgosłupa i wstrząsu mózgu. Po tych wszystkich nieszczęściach zwrócił się do niej specjalista:
- Po serii nieszczęść, które mnie spotkały, słynny krakowski psychiatra zapytał: "Pani Aniu, kiedy pani w końcu do nas przyjdzie? (...) Tragedia jedna po drugiej, nikt tego sam nie udźwignie". Odpowiedziałam, że dam sobie radę.
Dymna zawsze była uśmiechnięta, radziła sobie z tragediami na swój sposób. Nawet w najgorszych momentach potrafiła zachować spokój:
- Nie wiem, od kiedy, ale zauważyłam, że mam taką dziwną cechę. Często słyszałam: "Wszystko się wali, a ta głupia się uśmiecha". Nawet lekarze zwrócili na to uwagę przed laty, gdy po wypadku samochodowym leżałam na Węgrzech w szpitalu. Miałam odmę, nie mogłam oddychać, jakieś rury ze mnie wychodziły, co chwila traciłam przytomność. Ale kiedy się na chwilę wybudzałam, podobno byłam szczęśliwa, uśmiechnięta. Tłumacz mi zdradził, że go wypytywali: "Co to za wariatka z Polski?! Umiera, a tak się cieszy!". Może uśmiechanie się do życia to u mnie jakiś nieświadomy odruch?