- Zanim trafiła dołączyła pani do ekipy "Dzień Dobry TVN", miała już pani za sobą wiele lat doświadczenia jako dziennikarka newsowa. Dlaczego w pewnym momencie zdecydowała pani iść inną drogą i zająć się tematyką lifestylową?
- Gdy otrzymałam taką propozycję, faktycznie byłam już doświadczoną dziennikarką newsową. Zajmowałam się tematami w dużej mierze związanymi z moimi zainteresowaniami czyli Unią Europejską. Pracowałam też w paśmie poświęconym wydarzeniom bieżącym. W pewnym momencie czułam już jednak, że potrzebuję nowego wyzwania, a do tego zaczynałam czuć zmęczenie poruszanymi przez nas tematami, z których wiele dotyczyło wypadków i innych dramatycznych zdarzeń, czy polityki. Wiedziałam więc, że to już czas na nowe treści, świeże tematy i przestrzeń, gdzie będę im mogła przyjrzeć się nieco bliżej, a nie tylko przekazywać suche informacje. Taki bliższy człowiekowi wymiar telewizji, ale i miejsce, gdzie mogę się po prostu uśmiechnąć. Podejmując tę decyzję miałam oczywiście pewne wątpliwości, w końcu wiele lat poświęciłam na budowanie swojej pozycji w dziennikarstwie newsowym. To był odważny krok, ale po latach pomogę powiedzieć, że nie żałuję go. W "Dzień Dobry TVN" mam naprawdę szerokie spektrum tematów, które mogę poruszać i bardzo mnie ta różnorodność cieszy.
- Od momentu, gdy zasiadła pani na kanapie Dzień Dobry TVN w roli gospodyni, minęło 7 lat. Wraca pani jeszcze czasem pamięcią do swoich początków?
- Oczywiście. Myślę, że przeszłam przez ten czas już pewną drogę, okrzepłam już w roli gospodyni, co jednak wymaga trochę czasu, ale wracam czasami do tych pierwszych dni na planie. Przypatruję się sobie, widzę, co mogłam zrobić lepiej, ale też wiem, jak bardzo się wtedy starałam i jak mi zależało, by nauczyć się opanować ten program, co wcale nie jest łatwe! Tu dzieje się tak dużo, że łatwo się pogubić. Tematyka jest bardzo zróżnicowana, z tematów zabawnych nieraz trzeba szybko przejść do poważnych, i na odwrót. Ta praca wymaga więc dużej elastyczności, ale i czujności na potrzeby widza, które dzisiaj są już trochę inne niż jeszcze parę lat temu, trzeba starać się zrozumieć jego perspektywę. Mimo więc sporego już doświadczenia wciąż nie mogę powiedzieć, że jestem z siebie w stu procentach zadowolona i nadal się czegoś uczę. Ten program zmusza do nieustannej pracy nad sobą, choć oczywiście wiem, że wszystkich nie uda nam się zadowolić.
- Jesteście państwo nieustannie poddawani ocenie widzów, których uwadze nie umknie żadne potknięcie w programie na żywo. Jak pani sobie radzi z tak dużą presją?
- O tych ocenach, często bardzo surowych, opowiadał ostatnio Filip Chajzer. Część osób uznała to za własną obronę, ludzie jednak nie zawsze zdają sobie sprawę, jak bardzo przejmujemy się tym, co o nas piszą i mówią. To nieprawda, że nie robi to na nas żadnego wrażenia. Gdy jest się poddawanym nieustającej ocenie, trzeba mieć grubą skórę, każdy jednak ma jakiś limit wytrzymałości. Musimy oddzielić własną ocenę od obiektywnych faktów, ale kiedy osobiście przykre słowa mierzą w nas, trudno się zdystansować. Wymaga się od nas dużej wrażliwości i empatii, właśnie po to byśmy naprawdę potrafili zaangażować się w historie, które opowiadamy w programie i autentycznie przejmować tym, co się wokół nas dzieje. Tacy faktycznie jesteśmy. Działa to jednak w obie strony. Ja nie jestem wyjątkiem. Dziennikarstwo jest bardzo trudnym zawodem i to jest jego ciemniejsza strona.
- Jak wyglądają pani poranki? Ma pani jakieś rytuały, które dodają energii, nim zacznie pani budzić Polaków?
- Kiedyś wystarczyło się tylko zerwać z łóżka i przyjść do pracy (śmiech). Z biegiem lat tych rytuałów trochę przybyło, dziś mam już wypracowany pewien rytm. Dzień zaczynam od szklanki ciepłej wody z miodem i cytryną, czasem też imbirem i łyżeczką kurkumy. Później trochę gimnastyki i rozciągania, szybki prysznic, krem pod oczy i już! Napędza mnie jednak dopiero spotkanie z moimi ukochanymi dziewczynami w naszej kanciapie. Kiedy przychodzę do pracy, one już czekają, wtedy jest też czas na pierwszą kawę, rozmawiamy o tym, co u nas słychać, i omawiamy program, który mam prowadzić. Jest wesoło i głośno. To jest moje źródło mocy.
- Dla wielu kobiet jest pani inspiracją, udowadniając, że pogodzenie kariery w tak wymagającym zawodzie jak dziennikarstwo z wychowywaniem trójki dzieci jest możliwe. Jak udaje się pani zachować w tym wszystkim balans?
- Wszystko, co pani mówi, jest oczywiście prawdą, ale trzeba zaznaczyć, ten obraz nie jest aż tak idealny, jak się wydaje. Jak w każdej rodzinie, i u nas są wyzwania i trudniejsze momenty. Na pewno jednak taką opoką dla mnie w tym wszystkim pozostaje rodzina. Mam ogromne wsparcie w mamie i teściowej. Wcześniej mogliśmy też liczyć na pomoc niani. Myślę, że bardzo ważne jest, by nie poświęcać się jednej sprawie bez reszty, rezygnując przy tym zupełnie z własnych potrzeb i dając z siebie wszystko i wszystkim. Potrzeba też trochę zdrowego egoizmu, by postawić także na siebie i zawalczyć o własną przestrzeń. To się zaczyna już na pierwszym etapie budowania rodziny, właściwie od wyboru partnera życiowego, z którym od początku będzie można się tymi obowiązkami dzielić. Oczywiście w każdej rodzinie jest inaczej i wiem, że nie zawsze jest to takie proste, ale na pewno warto o to zadbać.
- Czego chciałaby pani nauczyć dzieci, zanim pójdą swoją drogą?
- Jeśli chodzi o córki, to chciałabym, by miały w sobie poczucie sprawczości i świadomość, że bardzo dużo od nich zależy. Żeby były samowystarczalne i samodzielne. Oczywiście będzie wspaniale, jeśli spotkają na swojej drodze szarmanckiego, opiekuńczego mężczyznę, ale nie chciałabym, żeby to nadmiernie wykorzystywały, choć powinny potrafić to docenić. Zależy mi też na tym, aby moje dzieci się rozwijały, nie bały się stawiać sobie odważnych celów i były ciekawe świata, bo jest piękny i fascynujący, warto być go nieustannie głodnym. Chcę też, żeby wyrosły na dobrych ludzi, wrażliwych na potrzeby innych.
Emisja w TV:
Dzień Dobry TVN
piątek-niedziela 8.00 TVN