- Podobno jest pani skowronkiem?
- Tak, ale ostatnio coś niedobrego dzieje się w przyrodzie i czuję się fatalnie. Nie mam siły, jestem zmęczona. Jak widać, wiosna nie jest wiosną, a pogoda płata nam różne figle. Jeśli chodzi o pracę, to rzeczywiście wolę go zacząć wcześniej i szybciej skończyć.
- Jest pani przesądna? Przed naszą rozmową przydeptała pani scenariusz...
- To chyba bardziej nawyk niż przesąd. Zawsze przydeptuję scenariusz, wszyscy aktorzy, których znam, też to robią.
- Jaka jest teraz grana przez panią bohaterka serialu "Złotopolscy", czyli Marylka?
- Wyjechała do Londynu i czasem wraca do Polski. Jest tajnym agentem, więc trudno powiedzieć, co robi na co dzień. Teraz wróciła na sprawę rozwodową i kończy pewien etap w swoim życiu. Dawna Marylka była rezolutną, grzeczną i uczynną dziewczyną, a teraz stała się dojrzałą kobietą. To straszna egoistka, która wciąż dąży do zrobienia wielkiej kariery. To jest dla niej najważniejsza rzecz na świecie. Uważa, że reszta może poczekać, że miłość i dzieci to sprawy drugoplanowe.
- Miewa pani chwile zwątpienia?
- Jak każdy. Bywa, że jestem fizycznie zmęczona. Nasza praca jest co prawda atrakcyjna, bo wciąż robimy coś nowego, gdzieś wyjeżdżamy, przemieszczamy się, ale często w tym pędzie zaczyna brakować mi sił. Mam jedynie ochotę na to, aby odpocząć, a potem po tygodniu przerwy nie mogę znowu żyć bez pracy.
- Marylka i Karolina z serialu "Klub Szalonych Dziewic" są do siebie bardzo podobne?
- Myślę, że mają wspólny mianownik. Obydwie są karierowiczkami skupionymi na sobie. To takie dwie egoistki. Jedyne, co je różni, to sposób, w jaki poznały swoich partnerów. Marylka praktycznie wychowała się razem z Tomkiem, partner Karoliny to facet z odzysku, poznany gdzieś po drodze.
- Podobno Radosław Piwowarski kiedyś na planie przełożył panią przez kolano i porządnie zbił, a wszystko po to, by zaczęła pani płakać. Czy nadal stosuje takie metody?
- Już mnie nie bije (śmiech), ale lubię jego szkołę pracy. To nie tylko wybitny reżyser, ale również świetny psycholog. Uwielbiam z nim pracować, bo jest ludzki. Pamiętam, jak zaprosił mnie na kolację do swojego domu. Zobaczyłam wtedy, że zna się z każdym sąsiadem, paniami w sklepie i z każdym potrafi się dogadać. Myślę, że jego zaletą jest to, że świetnie zna życie zarówno to wielkomiejskie, jak i prowincjonalne. A na planie rewelacyjnie obrazuje sztuczki psychologiczne, wprowadza też czasem zdrową rywalizację między aktorkami.
- Jak traktuje pani swoje ciało?
- Jak każdy aktor-jako narzędzie do pracy. To nasz warsztat, a dbam o nie jak każda kobieta.
- Nadal nie czuje się pani aktorką?
- Uważam, że my występujemy, a na miano aktorów zasługują ci, którzy mają ogromne doświadczenie. Kiedy byłam młoda i zaczynałam swoją pracę, nie czułam się dobrze, gdy ktoś mówił o mnie aktorka, teraz jestem starsza, mam więcej doświadczenia, ale wciąż nie czuję się wybitna. Jest wielu aktorów, których cenię i którzy mają doskonały warsztat. Daleko mi do nich.
- Ma pani w sobie dużo pokory?
- Tak, to jest zawód, który ogłupia. Mój kolega powiedział mi ostatnio, że pokolenie młodych aktorów ma jego zdaniem strasznie kiepsko. Od początku dostają wysokie stawki, proszeni są o autografy i od razu skacze im do głowy woda sodowa. Oni nie mają autorytetów, nie grają u boku dobrych aktorów, nie chcą pracować w teatrze. Często grają jedynie w serialach, występują w programach rozrywkowych i ta popularność jest takim papierkiem lakmusowym. Szybko zapadają się w tę popularność i zapominają o tym, co jest ważne w tym zawodzie. Nie zazdroszczę im, nie chciałabym teraz zaczynać swojej drogi.
- Jakie ma pani plany zawodowe na najbliższy czas?
- Jestem w trakcie zdjęć do filmu fabularnego dla TVN-u. Ta historia jest mocno oparta na historii Przemka Salety i choroby jego córki. Gram żonę, czyli Ewę Pacułę-Saletę. Nie konsultowałam tej roli z samą Ewą i Przemkiem, opieram się mocno na swoim powołaniu, czyli byciu mamą. Po raz pierwszy w swojej karierze gram matkę . To dla mnie wyzwanie. Wkładam w tę rolę dużo serca. Zdjęcia nie są łatwe, bardzo je przeżywam zwłaszcza wtedy, gdy przez 1,5 tygodnia kręciliśmy je w dziecięcym szpitalu.
- Czy to prawda, że przeprowadza się pani niebawem do Warszawy?
- Nie, to plotki. Tak jak te, że kupiłam ziemię w Żyrardowie. Na razie nie ma takiej potrzeby.