Arkadiusz Bazak: W ostatniej chwili zostałem aktorem - HISTORIA ŻYCIA

2012-02-28 3:00

Miał być klarnecistą, tancerzem, psychologiem... W końcu poszedł do szkoły aktorskiej. Nie jednej! W tej w Warszawie ktoś ukradł jego papiery i musiał przeprowadzić się do Krakowa. Arkadiusz Bazak (73 l.) opowiada "Super Expressowi" niesamowite historie o tym, jak szukał swojego miejsca w życiu.

Długo szukałem drogi, którą miałem pójść... To cała historia! Marzyłem, by tańczyć w zespole "Warszawa", ale oni chcieli mnie do chóru, więc nasze drogi się nie spotkały. Postanowiłem więc zostać klarnecistą. Z jakim trudem moja mama zdobyła pieniądze na instrument... Ja jednak wkrótce uznałem, że jestem za stary, by zostać dobrym muzykiem, skończyłem więc półwyższą szkołę i zostałem technikiem instalacji sanitarnych.

Pracowałem w Stoczni Gdańskiej, trafiłem do wojska. Już w 10. dniu pobytu w ośrodku szkoleniowym w Ustce złamałem rękę. Trafiłem do szpitala i pomyślałem, że jest to dobry moment, by wywinąć się od służby. Wykorzystałem do tego pewną przypadłość - jestem bardzo wrażliwy na zapachy. Wystarczy, że powącham mydło i natychmiast wymiotuję. Wykorzystywałem to wielokrotnie w szkole, wykorzystałem i w szpitalu. Jeszcze, gdy lekarzom dodałem, że w młodości spadłem ze słupa wysokiego napięcia i na 20 minut straciłem przytomność, zatrzymali mnie na dłużej. Trafiłem na neurologię z podejrzeniem guza mózgu. Na szczęście okazałem się zdrowy jak byk, ale ze szpitala nie wyszedłem. Neurolog poprosił mnie, bym został jego asystentem. Zgodziłem się bez namysłu. Chodziłem po szpitalu w białym kitlu, a do moich obowiązków należało mierzenie ciśnienia, wypisywanie recept, wywiady z pacjentami... Te ostatnie lubiłem najbardziej, zwłaszcza że większość pacjentów stanowiły kobiety.

Dlatego, gdy wyszedłem z wojska, swoje kroki natychmiast skierowałem na Uniwersytet Warszawski, na wydział psychologii. Zostałem wolnym słuchaczem oraz członkiem estrady poetyckiej. Szybko mnie jednak z niej wykopano. "Arek, ty musisz iść do szkoły teatralnej" - usłyszałem wówczas.

W Warszawie zdałem, ktoś jednak ukradł moje dokumenty. Wkroczył prokurator, ale mimo że został mi tylko do zdania balet, nie mogłem go zdawać, bo po prostu dla nich nie istniałem. Poradzono mi, bym starał się do Łodzi, ale tam usłyszałem, że mają nadmiar chętnych. Skontaktował się ze mną prorektor Szczepan Baczyński (†88 l.), który moim zdaniem zachował się bardzo w porządku: "Powiem panu... U nas jest taki zwyczaj, że przynajmniej 5 miejsc jest na telefon" - mówił jakby delikatnie tłumacząc, skąd ta afera z dokumentami. Zaproponował też dwa wyjścia, albo na rok pojadę do teatru w Koszalinie i oni potem mnie przyjmą bez problemu, albo pojadę do Krakowa, gdzie we wrześniu będą dodatkowe egzaminy. Za 3 miesiące kończyłem 23 lata, a to była górna granica dla starających się na aktorstwo. Pomyślałem: "Arku, nikt ci niczego za darmo nie załatwi". Pojechałem do Krakowa i zdałem z pierwszą lokatą!

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają