- Pamięta Pan moment w którym powiedział sobie "Chcę być pisarzem"? Czy wtedy Pana wyobrażenie o tym zawodzie pokryło się z tym z czym przyszło się Panu zmierzyć po latach?
Myślę, że to było w czasach szkolnych. Wprawdzie alergicznie reagowałem na lektury obowiązkowe (nieobowiązkowe zresztą też), ale zaczytywałem się w powieściach modnych współczesnych autorów, takich jak Janusz Głowacki czy Ireneusz Iredyński i pragnąłem im dorównać. Niestety, dla nauczycieli ważne było jedynie to, że nie miałem pojęcia o Kraszewskim czy Orzeszkowej i nie doceniali mojej fascynacji nową polską prozą. Jednak moim przeznaczeniem była literatura faktu, a i do niej wkroczyłem przez przypadek. Nauczyłem się języka serbsko-chorwackiego (dziś już taki twór nie istnieje), aby tłumaczyć literaturę z tamtego regionu, także poezję. Jednak z takimi kompetencjami trafiłem na wojnę w byłej Jugosławii jako korespondent, i moja znajomość języka posłużyła mi do zupełnie innych spraw. Na przykład do tłumaczenia komend typu: „wszyscy ręce do góry”, „gleba, gleba”, „jeśli masz przy sobie broń, to powoli ją wyciągnij i połóż na ziemi”. Na wojnie spotyka się jednak nie tylko żołnierzy, czy ofiary działań zbrojnych – to także pole do popisu dla reportera, który szuka podziemia przestępczego, przemytników, handlarzy nielegalnym towarem. Z każdym rokiem ten świat wciągał mnie coraz bardziej i w końcu wchłonął. Przez jakiś czas pisałem powieści sensacyjne osadzone w realiach tamtego konfliktu, ale w końcu – używając gangsterskiego slangu – „doklepałem” do grona autorów non-fiction.
- Ogromną sławę przyniósł Panu cykl książek o Masie, jednym z najgroźniejszych polskich przestępców. Jak doszło do waszej - nazwijmy to - współpracy?
Kilka lat temu stworzyłem magazyn kryminalny „Śledczy”, który zresztą już nie istnieje. To było pismo, które zyskało dużą popularność i w kręgach policjantów czy prokuratorów, i przestępców. Dlatego bardzo wiele osób, jakoś związanych z podziemiem kryminalnym (mam na myśli także tych, którzy to podziemie zwalczali) kontaktowało się ze mną i dzieliło się ze mną swoimi opowieściami. Jednym z nich był właśnie Masa. Najpierw udzielił nam wywiadu (przeprowadziła go Ewa Ornacka), a potem zadzwonił do mnie z propozycją spotkania. Miał jakieś uwagi, dotyczące kilku artykułów o Pruszkowie. Spotkanie przebiegło w na tyle sympatycznej atmosferze, że zaproponowałem Masie felieton. Podchwycił propozycję i przez bodaj dwa lata publikowałem jego teksty na łamach „Śledczego”. Potem jednak doszliśmy do wniosku, ze marnujemy potencjał… jego opowieści – tak zaświtała nam w głowie idea stworzenia książki. Początkowo myśleliśmy o jednym tomie, ale to też byłoby marnowanie potencjału.
- Z pewnością nie wszystkim spodobało się to o czym powiedział Masa. Czy Pan także odczuł to na swojej skórze? Spotkał się Pan z groźbami, pogróżkami?
Oczywiście, że tak, choć nie chcę tego wątku rozwijać. Zapewniam, że miałem telefony, które nadawałyby się do dobrych thrillerów. Bo widzi pan – zadzwonić do kogoś i mu nawrzucać, to w sumie żadna sztuka. Ale „zaserwować” komuś serię telefonów – serię trwającą tygodniami – z których wynika tylko to, że dzwoniący jest bardzo niezadowolony, ale to ja muszę się domyśleć o co chodzi i jakie będą konsekwencje tego niezadowolenia, to już kryminalna maestria. Ale z czasem uodporniłem się na nawet najbardziej wyrafinowane socjotechniki. Bójkę też już mam za sobą.
- Pojawił się moment w którym pomyślał Pan, że lepiej będzie przestać pisać o Masie i polskiej mafii?
Takich momentów było kilka. I to nie tylko z powodu wspomnianych wyżej telefonów czy listów od przestępców. Także z powodu fali hejtu, która rozlała się po całym internecie, a była skierowana przeciwko naszym książkom i przeciwko samemu Masie. Oczywiście, mi się przy okazji też dostawało, a krytycy nie przebierali w słowach i pomówieniach. „Niespełniony gangster” czy „promotor bandyty” to jedne z łagodniejszych wyzwisk.
W końcu uznałem, że nie mogę przejmować się atakami anonimowych autorów – jeśli ktoś ma mi coś do zarzucenia, niech otworzy przyłbicę i niech mi powie w twarz to, co ma do powiedzenia. Internet wykreował bohatera naszych czasów – bezkompromisowego, szalenie odważnego, ale… głęboko schowanego i kąsającego z ukrycia. Poza tym, sukces książki uświadomił mi, że sojuszników jest chyba jednak więcej niż wrogów.
- Wraz z premierą ostatniej książki o Jarosławie Sokołowskim, zbiegła się data wydania Pana innego tytułu - "Po prostu zabijałem". Znów pisze Pan o przestępstwach, morderstwach - dlaczego?
Bo zło fascynuje, jest znakomitym tematem dla opowiadacza historii. I dla literatury, i dla filmu. Autorzy kryminałów wymyślają zło w swoich głowach, a ja wolę pofatygować się do więzienia, aby porozmawiać z człowiekiem, przed którym drżeli inni. I próbować go zrozumieć. Powtarzam: zrozumieć, nie przebaczyć, bo ja nie jestem od przebaczania, ale od pisania. Nawiasem mówiąc, nie jestem typem dziennikarza ślęczącego nad dokumentami procesowymi – owszem, czytam to, co niezbędne, ale wolę rozmawiać z żywymi ludźmi. To trochę trudniejsze, ale daje o wiele większą satysfakcję.
Bohaterem „Po prostu zabijałem” jest seryjny morderca – człowiek, o tak krwawych dokonaniach, że normalnemu człowiekowi trudno to ogarnąć rozumem. Kiedy jechałem do niego, do zakładu karnego, zastanawiałem się, czy powinienem mu w ogóle podać rękę. Spodziewałem się skutego łańcuchami i z maską na twarzy Hannibala Lectera w polskiej wersji. Tymczasem bestia okazała się sympatycznym mężczyzną w moim wieku, z którym rozmawiałem w kantynie bez żadnej asysty strażników. Chwile wcześnie, w tym samym więzieniu rzucił się na mnie jakiś napakowany skazany z metalowym krzesłem i chciał mi rozpłatać głowę. Ale w ostatniej chwili wróciła mu zdolność racjonalnego myślenia i zachowywania się. Rzucił krzesło na ziemię i po krótki „a ch… wam wszystkim w dupę”, wyszedł z kantyny. „Mój seryjny” morderca był o wiele spokojniejszy i nawet przez chwile nie sprawiał wrażenia człowieka groźnego. Rozmowa z nim uświadomiła mi pewien banał: człowiek nie rodzi się zły, ale łatwo go na złą drogę skierować. A potem już wszystko toczy się niemal automatycznie. Wiem, że to zła wiadomość, ale w określonych okolicznościach każdy z nas jest gotów zabić.
- Mówi się, że pisarze nie mają czasu na czytanie innych książek niż swoje, z Panem jest tak samo? Pamięta Pan tytuł ostatniej przeczytanej przez siebie książki?
Ja czytam bardzo dużo i zaskoczę pana: kiedy tylko mogę, sięgam po coś zupełnie z innej bajki, coś, nie związanego ze sprawami kryminalnymi. Ostatnio przeczytałem fascynującą książkę Scotta Andersona pt. „Lawrence z Arabii” – portret fascynującego Anglika, który stanął na czele arabskiego powstania na początku XX w. Inna sprawa, że bardzo mnie fascynuje Bliski Wschód - i jego historia, i obyczajowość, a także kultura. Pokłosiem tej fascynacji jest moja książka o izraelskich służbach specjalnych „Pięść Dawida”. Polskich autorów też czytam, i to sporo, ale nie kryminały. Na szczęście bohaterowie mojego dzieciństwa, jak wspomniany Janusz Głowacki czy Wiesław Myśliwski, czasem jeszcze coś wydają.
- Czy jako doświadczony pisarz, może Pan powiedzieć, że ten zawód to "lekki kawałek chleba" i sposób na szybki i dobry zarobek?
Jeśli ma to być lekki kawałek chleba, to nieduży. Jeśli tego chleba ma być więcej, niestety, trzeba się trochę napracować. I, przyznaję, mieć trochę szczęścia. Żyjemy w kraju, gdzie bestsellerem jest książka, która sprzedała się w pięciu tysiącach egzemplarzy. I naprawdę mało kto osiąga ten pułap - i wydawcy, i pisarze starają się zrozumieć logikę funkcjonowania rynku, ale to jest zadanie niemal niewykonalne, bo bardzo trudno przewidzieć, co przyniesie sukces. Jedna z oficyn wydawniczych odrzuciła projekt książek z Masą, bo jej szef uznał, że sprzedaż nigdy nie przekroczy 10 tysięcy egzemplarzy. Póki co, stuknął nam milion i gramy dalej. I wcale nie chcę przez to powiedzieć, że z milionem sprzedanych egzemplarzy możemy się kąpać w szampanie i jeździć ferrari do Monte Carlo. Tak, to nie jest lekki kawałek chleba. Ala za to jaki smaczny!
- Na koniec zapytam o plany na przyszłość - jakich książek i kiedy możemy się spodziewać od Pana w najbliższym czasie? Czy powstaną kolejne książki o Masie?
Na razie ukazał się szósty tom czyli „Masa o żołnierzach polskiej mafii”. Jeśli zainteresowanie czytelników nadal będzie duże - nie ma powodów, abyśmy kończyli serię. Pomysłów jest bardzo wiele i szkoda byłoby, aby pozostały tylko w naszych głowach.