Artur Żmijewski ma wielkie serce. Aktor regularnie wyrusza na misje by ratować głodujące i chore dzieci. I choć niektórzy mogliby pomyśleć, że to jego sposób na realizowanie się 50-latka, to tak nie jest. Ze swoim wiekiem i mijającym czasem zdążył się pogodzić.
- Pogodziłem się z upływem czasu, nie boję się go. Pogodziłem się z tym, że świat się zmienia i ja się zmieniam. Nawet z okularami na nosie się pogodziłem. Bywało mi wygodniej i bywało mi sprawniej, ale nie czuję potrzeby, by z tym walczyć. Mogę to zaakceptować z godnością albo być w tym śmiesznym. Tej drugiej ewentualności wolałbym uniknąć - powiedział w jednym z wywiadów.
- W jednym przedstawieniu w Teatrze Narodowym zmarł jeden z kolegów. Został zastąpiony przez kolejnego. Później zmarł kolejny i też został zastąpiony. A przedstawienie trwało. Staram się mieć dystans, żeby nie zwariować. Bez dystansu się nie da. Nikt z nas nie jest niezastąpiony. Świat bez nas będzie trwał, nie zawali się. Ja tylko mogę dać dupy w tym wszystkim, muszę przekazać moim dzieciom to, co jest w życiu ważne. Moje "ambasadorowanie" to nie kwestia tego, że za rok kończę 50 lat. Po prostu pamiętam czasy, kiedy UNICEF pomagał Polakom. Mamy cholernie krótką pamięć - dodał.
Zobacz: SZCZERE wyznanie Michała Wiśniewskiego: Zaszyłem się! Bo wypiłem już morze wódki