Prezenterka od lat regularnie spotyka się z Ireną Santor, Ewą Wiśniewską, Alicją Majewską, Marylą Rodowicz oraz Stenią Kozłowską. Każdą z nich uważa za swoją przyjaciółkę. Panie spędzają ze sobą nawet święta. - Stenia ma piękną włoską restaurację w Warszawie i tam w święta czeka na nas suto zastawiony stół, dostosowany wystrojem do okoliczności - opowiada Bogumiła Wander, która szalenie ceni sobie więź, łączącą ją z przyjaciółkami. Jest pewna, że ta przyjaźń przetrwa wszystko, bo każdej z pań tak samo zależy na utrzy
- Przyjaźń z kobietami różni się od tej z mężczyznami?
- Tak. Ale proszę mnie nie pytać dlaczego, bo trudno to wytłumaczyć. A doświadczenie w babskiej przyjaźni mam ogromne. Od lat regularnie spotykam się z Ireną Santor, Ewą Wiśniewską, Alicją Majewską, Marylą Rodowicz, Stenią Kozłowską i jeszcze wieloma innymi paniami, które absolutnie uznaję za swoje przyjaciółki. To właśnie Stenia kilka lat temu wpadła na pomysł, abyśmy co jakiś czas u którejś w domu organizowały takie babskie przyjęcia. Albo jeśli nie w domu, to w innym miejscu, wybranym przez główną fundatorkę. Każda coś tam przynosi do jedzenia. Siedzimy sobie, jemy i gadamy, gadamy. O przyjemnych i nieprzyjemnych rzeczach, jak to w życiu.
- Podobno spotykacie się także w święta?
- To też pomysł Steni. Ona ma piękną włoską restaurację w Warszawie i tam w święta czeka na nas pięknie nakryty stół, dostosowany wystrojem do okoliczności. Niestety, w tym roku nie zasiądę przy nim, bo wybieramy się z mężem gdzieś w cieplejsze strony. Ale zadzwonię do dziewczyn na pewno.
- Często rozmawiacie panie przez telefon?
- Tu nie ma reguły. Zawsze, kiedy któraś z nas ma na to ochotę. Albo taką potrzebę. Już na tyle się znamy, że wiemy, kiedy do siebie dzwonić.
- Zdarzały się w tych przyjaźniach jakieś zgrzyty, nieporozumienia?
- Jasne, ale zwykle dotyczyły banalnych spraw. Chociaż czasami bywało trudno. Akurat tak się kiedyś zbiegło, że ciężko chora była moja mama i Danusia Rinn, która w tym czasie przebywała w Skolimowie. Dzieliłam czas, bo chciałam być i z jedną, i z drugą. A Danusia była tak dzielna, że jeszcze udzielała mi rad dotyczących mamy.
- Pamięta pani o swoich przyjaciółkach nawet po ich śmierci... To dzięki pani na grobie piosenkarki Łucji Prus stanął piękny pomnik...
- W dwa lata po jej pogrzebie stał tylko krzyż. Skrzyknęłam więc przyjaciółki i zbudowałyśmy pomnik. Należał jej się. I nie wyobrażam sobie, że można zapomnieć o przyjacielu tylko dlatego, że już go nie ma z nami.
- Czy ma pani jakąś receptę na idealną babską przyjaźń, taką, która przetrwa wszystko?
- Kontakt i jeszcze raz kontakt. Nie natrętny, bo nie chodzi o to, aby przyjaciela zagłaskać na śmierć, ale na tyle bliski, żeby w każdej chwili móc na sobie polegać. Niekoniecznie trzeba do siebie codziennie dzwonić, bo może zrobić się magiel, ale być na bieżąco w sprawach przyjaciela. No, chyba że on sobie tego nie życzy, co też trzeba uszanować.
- Właśnie szykuje się pani na kolejne babskie spotkanie. To znaczy, że nie uznaje pani przyjaźni z mężczyznami?
- Ależ skąd, oczywiście, że uznaję, przecież taka przyjaźń jest jak najbardziej możliwa. W swoim gronie miałam i mam również przyjaciół płci męskiej. Np. z Czesławem Niemenem przyjaźniłam się, kiedy jeszcze nie był tak sławny. Pamiętam, jak siedzieliśmy w klubie studenckim, gdzie on grał, a ja cieszyłam się, że tak dobrze mu idzie. Lubiliśmy swoje towarzystwo, dobrze nam się rozmawiało. O wszystkim. Wielka przyjaźń łączyła mnie również z reżyserem Januszem Rzeszewskim, którego, podobnie jak Czesia, też już nie ma wśród nas.