To już ponad rok, jak mamy ograniczoną wolność. Pani zawsze była duszą towarzystwa. Nie brakuje pani ludzi dookoła?
– W pewnym sensie brakuje, ale przyjęłam tę nową rzeczywistość i z troski o siebie i innych nie ryzykuję spotkań. Czasem odwiedza mnie bliska przyjaciółka, a z resztą wisimy na telefonach, bo nie chcemy się pozarażać, choć na szczęście wszyscy jesteśmy zdrowi. Lepiej dmuchać na zimne. Nie zamierzam się wystawiać i sprawdzać, czy ja silna, czy ja mocna wobec koronawirusa. Nie chodzę na spacery. Nawet nie mam odruchu wychodzenia na balkon. Zakupy robi mi przyjaciółka albo bliższa lub dalsza rodzina. Jestem więc dopieszczona i wypielęgnowana.
– Czy mimo wszystko nie doskwiera pani samotność?
– Nie, nie czuję się samotna. Tak jak wcześniej wspomniałam, jestem w kontakcie z wieloma osobami. Oczywiście brakuje tych dawnych spotkań, uśmiechów, widoku twarzy, ale mimo wszystko się nie nudzę. Swojego wnuka, który mieszka w Kanadzie, nie widziałam osobiście od dwóch lat, ale dzwonimy do siebie i czasem, jak ktoś mi stworzy taką możliwość, łączymy się przez internet i widzimy na ekranie. To nie to samo, co osobiste spotkania, ale też jest miło.
– Wiem, że czeka pani na szczepionkę przeciwko COVID-19. Czy po drugiej dawce zachce pani wrócić do teatru?
– Jestem gotowa stanąć na scenie nawet dziś, byle tylko było bezpiecznie. Zdrowie mi dopisuje, z czego sama się cieszę. Pracuję na to zdrówko całe swoje życie. Zawsze o siebie dbałam, także o kondycję. Zawsze trzymałam dietę. Od bardzo dawna nie jadam pieczywa. Kiedyś szyto kostiumy teatralne na lata, więc trzeba było się pilnować, aby nie przytyć, a także dbać, żeby ich nie zniszczyć czy nie zabrudzić. Nigdy nie spożywałam posiłków ubrana w stroje sceniczne.
– Czy w tej chwili zdrówko pani dopisuje?
– Dziękuję, jako tako się trzymam (uśmiech). Wywinęłam się od COVID-19, schowałam się po prostu. Siedzę sobie spokojnie w domu i czekam na rozwój wypadków. Przestałam się udzielać towarzysko, a propozycji nowych występów w tej smutnej sytuacji brak.
– Nie chcę pani wytykać wieku, ale jestem ciekawa, jaka jest pani recepta na długowieczność?
– Nie wiem, ale może to dotyczy rudych i piegowatych (uśmiech). Może warto zrobić badania naukowe w tym kierunku. Liczę na to, że przekroczę sto lat. Dbam o siebie i mam apetyt na życie.
– Wiele lat spędziła pani w USA, gdzie również odnosiła pani sukcesy na estradzie. W Stanach miała pani dom z widokiem na Hollywood. Nie żal było go opuszczać?
– Nie żałuję, że wróciłam. Mało kiedy wracam pamięcią do tamtych czasów. Nie ma wielu aspektów, które przywoływałby wspomnienia i potęgowały tęsknotę. Warszawa to też duże miasto. Żyję w samym środku gąszczu kamienic. Mam tu piękny skwerek i Saski Ogród tuż za oknem. Jeśli w życiu wszystko układa się pozytywnie i człowiek jest zadowolony, to wszędzie mu dobrze, nie ważne, czy to Polska, czy USA. Bardzo się cieszę, że kiedy wyjeżdżałam, nie sprzedałam mojego przytulnego mieszkania w Śródmieściu. W tamtych czasach ludzie przed emigracją wszystko likwidowali. Ja tego nie zrobiłam, choć niektórzy twierdzili, że popełniam błąd. Uważano mnie wtedy nawet za dziwaczkę. Zostawiłam je pod opiekę przyjaciół i sąsiadów. To była dobra decyzja, bo potem miałam gdzie wrócić. Bardzo lubię to miejsce. Jest przytulne, wygodne i wszędzie mam blisko.