Aż trudno uwierzyć, że nie usłyszymy już jej śmiechu i nie spojrzymy w jej szczere, pełne blasku i serdeczności oczy. Barbara Krafftówna była wyjątkowa. Nie można było przejść obok niej obojętnie, a anegdotami sypała jak z rękawa. Teraz będzie umilać czas aniołom. O śmierci wybitnej artystki poinformował Związku Artystów Scen Polskich na Facebooku: „Z wielkim żalem i smutkiem żegnamy Barbarę Krafftównę, która pozostając do ostatnich chwil wśród swoich przyjaciół w Domu Artystów w Skolimowie, odeszła dziś w nocy...”.
Krafftówna zawsze podkreślała, że cieszy się dobrym zdrowiem i zamierza żyć ponad 100 lat. Mieszkała sama w warszawskim Śródmieściu. Niestety jesienią ubiegłego roku gwiazda zachorowała na koronawirusa i dopiero wówczas zamieszkała w Domu Artystów Weteranów w Skolimowie. Z dobrą opieką i pod okiem fachowców wyzdrowiała. Marzyła o powrocie do swojego mieszkania w centrum stolicy, jednak aktorkę zaatakowała poważna choroba. Niestety tym razem pani Barbarze zabrakło sił, by ją pokonać. Jak dowiedział się „Super Express”, Krafftówna do ostatniego tchnienia miała świeży umysł.
– Odeszła w pełni świadoma – mówią jej znajomi. – Do końca była przytomna – dodają.
Los okrutnie doświadczył Barbarę Krafftównę, która choć była wielbiona przez fanów i przyjaciół, nie zaznała zbyt długo rodzinnego szczęścia. Pochowała dwóch mężów, aktora Michała Gazdę (✝42 l.) i Arnolda Seidnera, dyrektora międzynarodowego instytutu do spraw emigrantów w San Francisco oraz jedynego syna Piotra. Mimo wszystko nie traciła radości życia. Swoim niebanalnym poczuciem humoru wciąż zarażała innych. Debiutowała w 1953 r. Grała w filmach, serialach. Na koncie miała też setki spektakli. Jedną z ostatnich jej ról w teatrze była tytułowa Starsza Pani w sztuce „Trzeba zabić starszą panią” (warszawski Och-Teatr).
Była wspaniałą kobietą. Ludzie podziwiali jej werwę i optymizm, który jak mawiała, bierze „z samej siebie”, podkreślając, że „nikt ci tak nie może pomóc, jak sam sobie nie pomożesz”.