W podstawówce byłam średnią uczennicą. Wiele rzeczy interesowało mnie bardziej niż lekcje. Bardzo lubiłam chodzić do szkoły i nigdy nie wagarowałam, ale miałam problemy ze skupieniem się. Byłam trochę roztrzepana.
U mnie w domu zawsze były zwierzęta. Mama co prawda nie zgadzała się na ich obecność w domu, ale ja zawsze je przemycałam. Chciałam być weterynarzem. Przynosiłam do domu wszystkie małe kotki z okolicy i prosiłam mamę, żeby parzyła rumianek i przemywała im oczy.
Mama to cierpliwie robiła, jednocześnie tłumacząc, że muszę je oddać, bo mama kotka będzie płakała. Hodowałam rybki i małże ze stawu. Sprawdzałam, gdzie mają syfon wpustowy i wypustowy. Gdy na ferie zimowe trzeba było zabrać ze szkoły zwierzaki do domu, robiłam to na ogół ja. I tak w domu pojawiały się patyczaki, żółwie, świnki morskie, chomiki... Była nawet małpa, koczkodan zielony, która przyjechała z moim tatą z Afryki. Tata odebrał ją jakiemuś człowiekowi, bo nie najlepiej się nią opiekował. Zapłacił mu za nią, nie myśląc, że będzie musiał coś z nią zrobić. Małpa Kasia, bo tak miała na imię, mieszkała u nas kilka miesięcy. Potem trafiła do kolegi taty, który z Afryki wrócił później. Tak się umówili. Kolega urządził jej specjalny pokój, ale małpa nie zaakceptowała jego żony, więc trafiła do ogrodu zoologicznego.
Przygoda z aktorstwem na poważnie zaczęła się w liceum. Oczywiście byłam w klasie biologiczno-chemicznej. W harcerstwie należałam do szczepu Huragan w Krakowie. Tam zebrała się grupa ludzi, która chciała bawić się w kabarecik. Pewnego dnia mieliśmy przedstawienie, podczas którego miałam stać na wieży i prowadzić dialog z kolegą. Nie miałam czasu, żeby się dobrze nauczyć tekstu, więc w tych nerwach improwizowałam. Po spektaklu kolega, który ze mną grał, miał do mnie pretensje. Dla mnie to był jednak chyba dobry występ, bo po przedstawieniu przyszedł aktor z Teatru Ludowego i zapytał, czy nie spróbowałabym zdawać do szkoły teatralnej. Pomyślałam, że gada głupoty, ale zasiał we mnie ziarenko, które zaczęło kiełkować.
Gdy moja profesor, pani Barbara Gancarzewicz, zapytała nas, gdzie zdajemy na studia, ja powiedziałam, że chcę iść na weterynarię. Stwierdziła, że krowom pod ogony zaglądać nie będę, i namówiła mnie na szkołę teatralną. Przypilnowała, żebym złożyła papiery i poszła na egzamin. I tak zrobiłam...