- Czym się różni praca nad sitcomem od tej nad klasycznym serialem?
- W sitcomie jest więcej pracy technicznej, wyczulenia na rytm, wybijania w odpowiedni sposób dowcipów. To także wielkie zadanie dla reżysera. Musimy się uważnie słuchać, by nie stracić rytmu, a jednocześnie sprawić, żeby nasi bohaterowie byli wciąż prawdziwi. Dlatego, choćby w porównaniu z "Miłością nad rozlewiskiem", w której poprzednio grałem, ten serial wymaga od aktora lepszej techniki.
- Musiał się pan zmienić fizycznie do roli Romana?
- Broda, którą zapuściłem, to efekt poszukiwań. Przyszedłem na casting zarośnięty. Jurek Bogajewicz (reżyser - przyp. red.) poprosił, żebym przyciął brodę i po tym zabiegu została ona przyjęta.
- Roman to dziennikarz sportowy. Poznawał pan tajniki tej pracy?
- Nie jestem typowym mężczyzną, nie pasjonuję się specjalnie sportem. Włączam się tylko w narodowe zrywy, takie jak eliminacje do wielkich turniejów w piłce nożnej czy gdy skakał Adam Małysz. W pracy nad rolą Romana nie przygotowywałem się od strony sportowej. Reszta była napisana przez tłumaczy, którzy przekładali serialową historię na nasze realia. Ale we "Wszyscy kochają Romana" będziemy mieli gości sportowców - Sylwię Gruchałę, Piotra Gruszkę i "Diablo" Włodarczyka. Gdy przychodzili na plan, wypytywałem ich o tajniki pracy, treningi. Potem przynosiło to efekt podczas improwizacji i grania scen.
- Podobno zrezygnował pan z roli w "Życiu nad rozlewiskiem" ze względu na "Wszyscy kochają Romana". To prawda?
- Nie. To nie jest prawda. Wątek Janusza się skończył. Dostałem telefon, że nie kontynuujemy wątku i to wszystko. Dobrze się złożyło, bo dzięki temu mogłem się poświęcić pracy nad "Romanem". Opatrzność nade mną czuwa.