Bogumiła Wander zanim została żoną Krzysztofa Baranowskiego była związana ze Zbigniewem Żołędziowskim, z którym ma syna Marka (50 l.). Przed kapitanem jej drugim mężem był tajemniczy Juliusz. - Poznałam go przez Janka Suzina. Był jego przyjacielem, razem polowali. Janek z żoną też mieszkali na Saskiej Kępie. Był handlowcem, który dużo jeździł po świecie, na wysokim stanowisku. Bardzo szybko zmusił mnie do ślubu. Ale małżeństwo właściwie nie istniało - mówiła prezenterka TVP przed laty.
Okazuje się, że mąż Wander był na tyle wyrozumiały, że zawiózł ją do... kochanka, którym był Krzysztof Baranowski. - Wszystko wiedział. To był jego warunek. Wiedział, że go nie kocham, ale chciał, żebym była z nim. Pozwalał mi na te spotkania, nie miał pretensji. Kiedyś mnie nawet zawiózł na takie spotkanie, gdy mieszkaliśmy w Brukseli. Krzyś napisał w liście, że w Amsterdamie będzie miał regaty. Mój mąż zawiózł mnie do Amsterdamu, żebym mogła się z nim zobaczyć - wspominała spikerka w biografii Baranowskiego.
Romans Bogumiły Wander ze słynnym kapitanem, nie był jednak największym skandalem w życiu byłej gwiazdy TVP. Ten przyszedł już po zakończeniu jej kariery. Wander poczuła się urażona słowami Agnieszki Szulim, wschodzącej wówczas gwiazdy telewizji. Ta określiła bowiem dawne spikerki telewizyjne jako... nadęte pindy przy kwiatku!
- Najważniejszym momentem dla mnie jako prezenterki było uświadomienie sobie, że nie muszę być nadętą pindą, siedzącą na stołku przy kwiatku i zapowiadającą film. Że nie muszę być wiecznie uśmiechnięta, miła, ale mogę być sobą, że mogę robić rzeczy po swojemu. Skończyły się czasy grzecznych prezenterów - mówiła Agnieszka Woźniak-Starak w wywiadzie dla magazynu "MaleMan".
Bogumiła Wander skomentowała słowa prezenterki, znanej dzisiaj z prowadzenia różnych programów stacji TVN. - Kiedyś bardzo źle wyraziła się o mnie i moich koleżankach - prezenterkach. (...) Nagle dzwoni jakaś dziennikarka i mówi, że Agnieszka Szulim nazwała mnie "nadętą pindą siedzącą przy kwiatku". Było mi bardzo przykro. Pani Szulim wydała tym sformułowaniem świadectwo o sobie samej. Jakim złym człowiekiem trzeba być, żeby powiedzieć coś takiego? To szczyt wszystkiego! Pracowałam w telewizji tyle lat, mam dwa fakultety. A co ona osiągnęła? Raz obejrzałam jej program, w którym pytała przechodniów, przepraszam za wyrażenie, czy się masturbują. To jest dziennikarstwo? Jaki ona poziom reprezentuje? Dramat! - mówiła wtedy legenda telewizji.
Agnieszka Woźniak-Starak próbowała się później bronić, że jej słowa dotyczyły... jej samej! - To ja po raz 153 powtórzę, że mówiąc o nadętej pindzie przy kwiatku miałam na myśli SIEBIE!!! JA, JA JA byłam tą nadętą pindą, to ja siedziałam na tym stołku jakbym połknęła kij i to było złe. Bardzo złe. Wiem, że dla niektórych samokrytyka to obce słowo, ale ja nikogo oprócz siebie tą wypowiedzą nie obrażam. Nie odnoszę się do pracy koleżanek, żadnych, starszych czy młodszych - pisała wówczas na Facebooku.