Sobota, dochodzi godzina 17. Pod czteropiętrowym blokiem przy ul. Wyszyńskiego w Siedlcach gromadzą się goście. To tutaj dorastał Boruc i czwórka jego rodzeństwa. - Ciekawe, czy ją przyprowadzi - szepczą zgromadzeni ludzie, rozglądając się za gwiazdą Celticu. Rodzina bramkarza nie przepada za Sarą. Dlatego wszyscy zastanawiają się, co się wydarzy, gdy sportowiec przedstawi wreszcie bliskim kochankę.
W końcu w drzwiach ukazuje się panna młoda i wraz z przyszłym mężem wyrusza do pobliskiego kościoła. - Gdzie jest Artur? - wypatrują gwiazdora zgromadzeni ludzie. Gapiów jest co niemiara. Z okien prawie każdego mieszkania na osiedlu ktoś wygląda. Każdy chce zobaczyć Boruca i Sarę. A przede wszystkim być świadkiem tego niezwykłego ślubu.
Bo miało być rzeczywiście oryginalnie. Bramkarz zapowiadał, że na prośbę Kasi ma wyręczyć ojca i poprowadzić siostrę do ołtarza. Potem jednak podobno przestraszył się, że przez jego popularność zrobi się zamieszanie. A to przecież Kasia miała być gwiazdą wieczoru, a nie on.
- Są, są! - krzyczy ktoś, kiedy orszak weselny pojawia się pod kościołem. Jednak to nie młodzi wzbudzają sensację. To Artur i Sara, gdy zjawiają się wreszcie. Boruc stara się nie rzucać w oczy. Stoi gdzieś z tyłu, jakby niezainteresowany uroczystością. - Co on ma na sobie? - zastanawia się jeden z gości. Rzeczywiście, bramkarz Celticu ubrany jest w cudaczną, jasną, bogato zdobioną koszulę. Nie ma na sobie garnituru ani nawet marynarki.
Boruc i jego ukochana wkraczają do świątyni jako jedni z ostatnich. Zasiadają w ławce obok ojca sportowca - Władysława. Gdy ceremonia się kończy, ustawiają się w kolejce chętnych do złożenia życzeń nowożeńcom. Potem udają się do zajazdu Chodowiak na wesele.
- Moje małżeństwo się rozpadło, ale to chyba nie jest dziedziczne. Kasia jest inna, dużo mądrzejsza w tych sprawach niż ja - mówił niedawno Boruc w jednym z wywiadów.