- Grażyna, którą pani gra w serialu "M jak miłość" przeżywa kolejne zawirowania...
- Grażyna przeżywa wyłącznie zawirowania. Pojawiła się w serialu w momencie, kiedy jej zawodowe i osobiste życie legło w gruzach. Miała nadzieję, że powrót w rodzinne strony zaleczy rany. Tak się nie stało. Grażyna - talent w dziedzinie marketingu, świetnie wykształcona, inteligentna, mająca wszelkie zadatki na bycie kobietą sukcesu - jednak wciąż upada, popełnia kardynalne błędy. Zupełnie jakby życie wymykało jej się z rąk. Wbrew maskom, które nakłada, jest bardzo wrażliwa i emocjonalna. Każdy jej związek, czy to z Markiem, czy z Peterem, czy też z Michałem Łagodą okazuje się pasmem udręk.
- Sama sobie na to zasłużyła?
- Grażyna to ten typ kobiety, która myśli, że lepsze jest wciąż przed nią i czekając na to lepsze, nie potrafi wykorzystać szansy tu i teraz. Boi się odważnych, życiowych decyzji. Żyje w zawieszeniu, nie docenia tego, co ma. To błąd, za który płaci najwyższą cenę, jaką jest samotność i niespełnienie.
- Ale na sympatię widzów nie może narzekać?
- Rzeczywiście. Moja postać od początku wzbudza dużo emocji, ale mimo że przez scenarzystów została zakwalifikowana do tzw. czarnych charakterów, to na ulicy spotykam się z wieloma oznakami sympatii. Już się przyzwyczaiłam, że wszyscy mówią do mnie pani Grażynko, czasem ktoś żartobliwie pogrozi palcem, ale generalnie czuję, że Grażyna jest lubiana. A kiedy była w więzieniu, wzbudzała wielkie współczucie. Śmiać mi się chciało, bo ludzie z taką troską ze mną rozmawiali, jakbym to ja siedziała za kratkami (śmiech).
- Wątek romansu z Markiem był od początku planowany w serialu?
- Tak. Po to właśnie została wymyślona Grażyna, żeby wystawić na próbę miłość Hanki i Marka, a potem zniknąć. Ale, jak widać, znikać nie ma zamiaru. Żyje własnym życiem i bardzo się z tego cieszę.
- Pamięta pani casting do tej roli?
- Oczywiście. Tak naprawdę to był pierwszy poważny casting, który udało mi się wygrać. Długo trwały poszukiwania do roli Grażyny. Przez trzy tygodnie przesłuchano bardzo wiele aktorek. Ja byłam jedną z ostatnich. Zdjęcia próbne grałam z odtwórcą roli Marka, czyli Kacprem Kuszewskim, który był świetnie przygotowany, umiał tekst. Było bardzo profesjonalnie i dzięki temu coś tam zaiskrzyło w kamerze, zostałam zauważona. Kiedy reżyserka castingu (Grażyna Szymańska) zadzwoniła z nowiną, spytała najpierw, czy umiem wstawać bladym świtem i czy jestem punktualna, a potem zaprosiła mnie na plan! Bardzo się ucieszyłam.
- Czy na planie współpraca z Kacprem była równie profesjonalna?
- Kacper należy do tych aktorów, którzy pracują nad tekstem, są świadomi tego, co chcą zagrać. Dzięki temu praca z nim zawsze była przyjemna. Sceny kręciliśmy szybko i bezstresowo. I choć między Grażyną a Markiem wrzało, to na planie zawsze było sympatycznie. W ogóle w tym serialu mam wyjątkowe szczęście do partnerów.
- Musiała pani zagrać w serialu kilka tzw. scen łóżkowych. To trudne?
- Zadanie jak każde inne. Wiadomo, że wszelkie intymne sytuacje wymagają pewnej delikatności i smaku w opowiadaniu, bo łatwo można przedobrzyć. Ważne jest tu wzajemne zaufanie i pewność, że to, co sobie z reżyserem założyliśmy, jest dobre.
- Czego się pani boi?
- Ciem. Będąc małą dziewczynką, czytałam późnym wieczorem "Zbrodnię i karę" Dostojewskiego, a tu nagle do nocnej lampki, przy której siedziałam, wpadła ćma! Narobiła łomotu, przeczesała mnie skrzydłami po twarzy, no i boję się wszystkiego ciemnego, puchatego, co chaotycznie lata mi nad głową.
- A jest pani przesądna, np. przydeptuje pani zrzucony na ziemię scenariusz?
- Tak. Przydeptuję, opluwam, przekładam przez lewe ramię itd. (śmiech). Lubię te wszystkie teatralne przesądy i rytuały. Jak coś mi się stanie z kostiumem i garderobiana musi na mnie to zszyć, to każe mi trzymać nitkę w zębach, żeby nie zaszyć pamięci.
- Myśl na dziś?
- Pamiętać, że d z i ś jest najważniejsze. Trzeba brać swoje życie w swoje ręce. Cieszyć się każdą chwilą. Moim marzeniem jest tak żyć, żeby móc sobie powiedzieć ze spokojem, że dałam radę.