O słynnym mistrzu kung-fu znów stało się głośno, a to za sprawą najnowszego filmu Quentin Tarantino „Pewnego razu w Hollywood”, który ukazuje szeroką panoramę amerykańskiego środowiska filmowego lat 70. i największe gwiazdy tamtej epoki, na czele z Romanem Polańskim, Steve McQueen i właśnie Brucem Lee.
Przypomnienie ikony kina akcji na nowo obudziły zainteresowanie historią jego niezwykłej drogi na szczyt, ale także tajemniczej śmierci, która wciąż nie została wyjaśniona.
Urodził się w 1940 r. w San Francisco, w rodzinie chińskim imigrantów - według tradycyjnych wierzeń w bardzo pomyślnym czasie, bo nie tylko w roku smoka, ale także w godzinie smoka. Wróżono więc chłopcu szczęście.
Rok po narodzinach wyjechał z rodzicami do Hong-Kongu. Ojciec był aktorem opery chińskiej, matka śpiewaczką. Nic więc dziwnego, że angażowali syna w produkcjach filmowych od najmłodszych lat – pierwszy raz gdy miał 3 miesiące! Chłopiec szybko także zainteresował się chińskimi sztukami walki. Podobno wszystko zaczęło się, gdy padł ofiarą lokalnego gangu. Przez lata trenował kung-fu, doprowadzając swoją technikę do perfekcji.
Jego widowiskowe pojedynki przyciągały tłumy widzów, w tym także filmowców, którzy zaczęli angażować go w filmach. Gwiazdą stał się jednak dopiero w 1971 r. po filmie „Wielki szef”. Rok później zagrał w kolejnych hitach: „Wściekłych pięściach” i „Drodze smoka”.
Filmem, który miał ugruntować pozycję Bruce’a Lee jako gwiazdy kina i mistrza sztuk walki miało być „Wejście smoka”. Tak też się stało, jednak aktor zmarł tydzień przed jego premierą. 20 lipca 1973 r. będąc 32-letni zdrowym mężczyzną w pełni sił zmarł nagle w mieszkaniu aktorki Betty Ting Pei, pracując nad nowym filmem. Wokół jego śmierci narosło wiele teorii. Jedna z nich mówi, że został zamordowany przez skrytobójcę, który w zemście za ujawnianie tajników starochińskiej sztuki walki użył „ciosu opóźnionego”, którego działania ujawnia się z opóźnieniem. Bardziej prawdopodobne jednak, że był to skutek urazu mózgu, którego nabawił się w trakcie którejś z walk.
Gdy podobny los spotkał dokładnie 30 lat później syna aktora, Brandona Lee, który tak jak ojciec, marzył by zostać gwiazdą kina akcji, zaczęto wręcz mówić o klątwie. Mężczyzna zmarł na planie filmu „Kruk” w wyniku tragicznego wypadku.
Emisja w TV:
Wejście smoka
Piątek 20.00 TVN Fabuła