- W karnawale bawi się pani na corocznym Charytatywnym Balu Dziennikarza. Żal, że z Romanem Giertychem i Andrzejem Lepperem już tam pani nie potańczy?
- Nie przypominam sobie, żeby byli wicepremierzy bywali na naszym balu. Nigdy nie tańczyliśmy. Był za to premier Jerzy Buzek, Lech Kaczyński jako prezydent Warszawy, a także premier Kazimierz Marcinkiewicz.
- Z którymi politykami najchętniej by pani zatańczyła?
- Tańczę z tymi, którzy potrafią tańczyć i nie patrzę na ich przynależność partyjną czy zawód.
- Ma Pani wymarzonego polityka-tancerza?
- Nie jestem 24 godziny na dobę w pracy i nie muszę ograniczać swoich kontaktów do ludzi z Sejmu. Wolałabym aktora. Niedawno zatańczyłam z Borysem Szycem, było to nawiązanie do tańca ze znanego "Pulp Fiction" i tak jak w filmie ucharakteryzowali mnie na brunetkę. Byłam nią wtedy pierwszy raz (śmiech).
- A oprócz Borysa Szyca? Jesteśmy na balu, orkiestra gra...
- ...a mogę zatańczyć ze swoim partnerem życiowym?
- Partner to standard, a my byśmy chcieli trochę zaszaleć...
- Nie, nie mam nastroju na snucie tanecznych fantazji. Wstałam dziś o 5.30.
- To przecież pani ulubiona godzina. A poważnie, to niehigienicznie pani żyje, bo sen ważna rzecz...
- Jakoś sobie człowiek daje radę w życiu. Wie pan, najważniejsze, żeby nie skończyć na Elbie.
- Wiem, że nigdy nie zaspała pani na poranną audycję do radia. Jak to możliwe?
- Nastawiam sobie komórki i budzik. Kiedyś przyjechałam w ostatniej chwili. Program mam o 8.15, a przyjeżdżam o 7.30. Wtedy byłam za pięć ósma, a program poprowadziłam bez przeczytanych gazet. Kiedyś było jeszcze lepiej. Na wywiad z ministrem Januszem Lewandowskim przyszłam prosto z jakiegoś balu.
- To była trochę gorsza rozmowa?
- Śmieszna, w zaskakującym stroju i bardzo dobra.
- To może nie ma sensu czytać tych gazet. Niech sobie te lasy spokojnie dalej rosną?
- Nie, jest sens. Trzeba być profesjonalistą. Bez przesady (śmiech).
- Prawie biegłem na to spotkanie. Bałem się, że jak się spóźnię, to zacznie pani na mnie krzyczeć tak jak wtedy, gdy zaczynała pani pracę w radiowej Trójce.
- Byłam na studiach dziennikarskich i marzyłam o pracy tam. Poszłam na spotkanie z ówczesnym wiceszefem Trójki Sławkiem Zielińskim, a on spóźnił się z 20 minut. Zrobiłam mu awanturę, że jest nieelegancki.
- Mało oryginalny pomysł na zdobywanie pracy.
- To nie jest sposób na zdobywanie pracy. Tak się akurat wydarzyło.
- A skoro o kłótniach mowa. Mój kolega dziennikarz ze Stanów twierdzi, że u nich mniej kłótni w programach publicystycznych niż u nas. W USA gospodarz robi wszystko, żeby było miło, w Polsce wręcz przeciwnie. To uwaga też do pani.
- Muszę bardzo panować nad politykami, bo często zapominają, że są słuchani i oglądani. Panów ponoszą emocje. Taki jest styl naszych polityków, ale myślę, że publiczność mimo wszystko to lubi.
- Skąd te awantury?
- Jak to skąd? Widzi pan chyba, jakie są relacje między opozycją a koalicją rządzącą. To nic nowego, bo tak było zawsze. Politycy kłócą się wszędzie, a w niektórych parlamentach w ruch nawet idą pięści.
- Nie mówię o parlamencie, ale o programie, którego pani jest gospodynią. Nie widzi pani w kłótni niczego złego?
- Jeżeli kłótnia jest merytoryczna i do czegoś prowadzi, to OK. Gorzej, gdy politycy się obrażają, używają wulgarnego języka, a dyskusja stoi w miejscu. Dobrze, gdyby kłócili się merytorycznie, ale to marzenia ściętej głowy. Mam wrażenie, że polska polityka zeszła na psy.
- Branżowy Press pisze o pani: "Najwyższa półka telewizyjnej publicystyki. Te chwile, gdy wbija ostatnią szpilkę. Nawet prezydent był bezradny i choć na wizji ból wytrzymał, wyrzucił go z siebie poza anteną". Miłe?
- No cóż...
- Łatwo pani wybacza ludziom?
- Łatwo. Nie jestem zawzięta.
- Telefon z przeprosinami od prezydenta gdzie panią zastał?
- Adam Bielan do mnie zadzwonił i poinformował, że za chwilę zadzwoni do mnie prezydent. Byłam akurat w domu. Nie chciałabym jednak już do tego wracać. Prezydent mnie przeprosił i uważam sprawę za zamkniętą.
- Każdy dziennikarz marzy, żeby choć trochę zmienić świat na lepszy. Udało się pani jakoś wpłynąć na Polskę?
- Gdy byłam reporterką, to zajmowałam się dziennikarstwem interwencyjnym i wtedy pomagałam ludziom, którzy nie mieli dachu nad głową albo lekceważyła ich np. opieka społeczna. Kiedyś ktoś mi powiedział, że pamięta mnie jak walczyłam na antenie Trójki o cenę truskawek i wściekałam się o to, że przy polnej drodze są droższe niż w budce warzywniczej i teraz z taką samą determinacja walczę z politykami.
- Ale to wykopaliska pani Moniko! Wolałbym przykłady bardziej aktualne. Ma pani wpływ na zmienianie naszej kochanej Polski?
- Taki sam jak wszyscy inni dziennikarze.
- Dusi pani pytaniami najważniejszych ludzi w Polsce i co z tego wynika? Pogadacie sobie, pogadacie. Oni wracają do Sejmu, a pani jedzie do domu.
- To strasznie demagogiczne co pan mówi. To tak, gdybym zapytała polityka: Siedzi pan w tym Sejmie i co pan zrobił? Taki jest zawód dziennikarza politycznego. Zapraszam polityków, mówię, jakie błędy widzę. Czasami jest to przyjmowane do wiadomości, a czasami nie.
- Polityk zainspirowany przez panią wraca po dwóch miesiącach i dziękuje, bo napisał lepsze prawo...
- Jak kulą w płot. Gdy rozmawiałam z Jarosławem Gowinem o in vitro, to myślałam, że zrozumiał błędy tych swoich założeń. Okazuje się, że niczego nie zrozumiał i jest jeszcze gorzej.
- Boją się pani politycy?
- Jeśli politycy, to dobrze. Gorzej jakby się mnie bały małe dzieci.
- Rozmawiamy pół godziny i już kilka razy się pani uśmiechnęła, a w telewizji jest pani za to bardzo surowa...
- Nie robię audycji pt. "Kawa czy woda", ale robię programy polityczne, które nie polegają na wzajemnym uśmiechaniu się do siebie. Zdarzają się jednak chwile, kiedy jakiś polityk mnie rozśmieszy. Ostatnio udało się to ministrowi Nowakowi. Zapytany o to, kto będzie przewodniczył polskiej delegacji na szczycie w Brukseli, powiedział, że ten, kto pierwszy wciśnie przycisk przy mikrofonie.
- Czy zdarza się pani uczestniczyć w spotkaniach z publicznością?
- To zależy od wolnego czasu. Miałam tremę przed pierwszym spotkaniem ze studentami na Uniwersytecie Warszawskim, przyszło mnóstwo studentów i wytrzymali do końca. Czekam na zaproszenie z uczelni ojca Tadeusza Rydzyka.
- "Jest introwertyczką. Nikomu się nie zwierza. Rozmawia tylko sama ze sobą?" - pisze o pani jeden z dziennikarzy. Jest w tym trochę prawdy?
- Może bał się do mnie zadzwonić, żeby dowiedzieć się, jaka jest prawda. Nie siedzę zamknięta, nie patrzę w sufit i nie rozmawiam sama ze sobą. Mam z kim porozmawiać, jak jest mi źle. Mam wielu przyjaciół, a przede wszystkim fantastycznego syna.
- ...który czasami mówi do pani: "Mamo! Robisz ze mną >>Kropkę nad i<<".
- Jak był mniejszy, to tak mówił.
- Odziedziczył po pani dociekliwość?
- Jego ojciec Grzegorz Wasowski też jest dziennikarzem, pracuje w radiowej Trójce. A syn Jerzy prowadzi rubrykę filmową w "Gali".
- Ma ten pazur co mama?
- Nie będę recenzowała syna, bo każda matka zawsze mówi jak najlepiej o swoim dziecku. Jest dorosłym człowiekiem, z którego jestem potwornie dumna.
Monika Olejnik
Dziennikarka polityczna, gwiazda Radia Zet i TVN 24. Z wykształcenia magister inżynier zootechnik i dziennikarz. Laureatka Wiktora w 1995 roku, Dziennikarz Roku 1998. Zodiakalny Rak. Jeździ na rolkach, świetnie pływa. Ma syna Jerzego