Uroczystości żałobne odbyły się w kościele ojców Bernardynów na warszawskim Czerniakowie. Potem kondukt udał się na pobliski cmentarz. - W pewnej chwili Jacqueline wyszła sama przed bramę cmentarza. Ludzie zaczęli na nią napierać i tak wylądowała na polu w kartoflach. Widząc to, ruszyłem jej na pomoc - wyznał Zbigniew Buczkowski magazynowi "Dobry Tydzień". Potem aktor przejechał z byłą pierwszą damą Stanów Zjednoczonych jeden przystanek tramwajem. - Krzyknąłem, by ludzie się rozstąpili. Podszedłem do niej, chwyciłem pod ramię i wskoczyliśmy do tramwaju. Przejechaliśmy jeden przystanek, bo zaraz była pętla. Tam już dogonił nas samochód ambasady amerykańskiej - dodał aktor. Zbigniew Buczkowski w ramach podziękowania został zaproszony do samochodu. Niestety ówczesny 20-latek, nie znał angielskiego i nie skorzystał z propozycji. - Pachniała Zachodem - zapamiętał.
Zbigniew Buczkowski pracę ochroniarza dostał dzięki mamie, która pracowała w LOT. Z polskimi liniami lotniczymi związany był także ojciec aktora, Marian, który był natomiast pilotem. Zginął jednak w katastrofie lotniczej pod Tuszynem w listopadzie 1951 roku, gdy mały Zbyszek miał zaledwie 8 miesięcy.