W życiu miał dwie wielkie namiętności – nie wyobrażał go sobie bez kobiet i grania. W obu dziedzinach zdumiewał liczbami. Zgrał rekordową ilość ról, szacuje się bowiem, że samych tylko polskich produkcji było ponad 400, zdumiewał też jednak liczbą żon - przyznawał się aż do sześciu! Co ciekawe, dopiero po jego śmierci prawda na temat życiowych wybranek aktora okazała się zgoła inna, zaskoczeń w długiej i barwnej historii Leona Niemczyka jest jednak o wiele więcej.
Bojowy duch
Silny charakter przyszłego gwiazdora wykuwał się w trudnych wojennych realiach. Gdy Niemcy zaatakowali Warszawę, Leon Niemczyk miał niespełna 16 lat. Podobnie jak brat, czuł, że musi się czynnie zaangażować w walkę, brał więc udział w akcjach małego sabotażu – z jednej z nich tylko cudem wychodząc żywym.
Walczył też w Powstaniu Warszawskim, a po jego upadku wywieziony został do III Rzeszy – i z tej opresji udało mu się jednak wyjść cało, a zanim wrócił do Polski, zdążył się jeszcze zaciągnąć do amerykańskiej armii, służąc w dywizji gen. Pattona. Powojenna rzeczywistość nie była dla niego łaskawsza, z powodu działalności w szeregach AK znalazł się bowiem na celowniku UB, przenoszony z więzienia do więzienia i wielokrotnie przesłuchiwany. Niemczyk tak przekonująco jednak dowodził swojej niewinności, że w końcu go wypuszczono. – Może to były początki mojego aktorstwa? – wspominał po latach w wywiadzie.
Mistrz drugiego planu
Prawdziwe zainteresowanie sceną pojawiło się później, gdy Niemczyk zaczął pracę w gdańskiej stoczni. To wtedy zaproszono go, by dołączył do ekipy amatorskiego teatru, który szybko obudził w nim chęć, by zacząć się w tym kierunku kształcić. Wkrótce przykuł uwagę Jerzego Kawalerowicza, gdy powierzył mu pierwszą filmową rolę – epizod w „Celulozie” (1953). Sześć lat później aktor zagrał u niego swoją pierwszą główną rolę w filmie „Pociąg”.
Z kolei występ u Polańskiego w „Nożu w wodzie” (1961), który nominowano do Oscara, otworzyła Niemczykowi drogę do ofert z zagranicy. Z biegiem lat coraz częściej musiał się zadowalać rolami drugo-, czy trzecioplanowymi, nigdy się nie tym jednak nie zrażał, podkreślając, że „że nawet złego epizodu, złej roli można zrobić coś dobrego”. Dzięki takiemu podejściu zawsze, choćby pojawiał się na ekranie tylko na chwilę, przykuwał uwagę. Nic dziwnego, że z czasem w środowisku zaczęto mawiać: „Nie ma filmika bez Niemczyka”.
Z miłości do kobiet
Uwagę przykuwał nie tylko kolejnymi aktorskimi wcieleniami, ale i barwnym życiem prywatnym, przede wszystkim uczuciowym. Kobiety za nim szalały, zresztą z wzajemnością, raz po raz wdając się w kolejne romanse.
– Jestem rozrywkowym facetem, pędziwiatrem, który nie potrafi usiedzieć w miejscu – przyznawał. Żartował nawet, że „żony zmienia jak olej w samochodzie”, przyznając się aż do sześciu małżeństw, po jego śmierci okazało się jednak, że aktor nieco podkoloryzował fakty, z formalnie bowiem żonaty był tylko dwukrotnie.
Aktor do końca życia zresztą nie zwalniał tempa, ani na polu osobistym, ani zawodowym, wciąż pragnąć czerpać z życia garściami. O emeryturze nie chciał słyszeć nawet wtedy, gdy zdiagnozowano u niego nowotwór. – Po śmierci będę odpoczywał przez całą wieczność – powtarzał. Praca do końca pozostała jego największym źródłem satysfakcji. Gdy pod koniec życia podsumowywał decyduje, których żałuje, wyraźnie podkreślał: „na pewno za nic w świecie nie zmieniłbym mojego zawodu na żaden inny". Odszedł 29 listopada 2006 r., pracując niemal do końca.