Moje dzieciństwo to czas beztroski, czas błogiego nicnierobienia. To moi rodzice wyręczali mnie we wszystkim. Teraz to się zmieniło. Zawsze wszystko próbuję zrobić sama. Taka ze mnie Zosia Samosia, choć niektórych to drażni...
Mój ojciec Stanisław wstawał bardzo wcześnie i robił nam wszystkim śniadanie. Nam, czyli mamie Wiesławie, mojej siostrze Beacie i mnie. Pamiętam, że na stole zawsze było kakao, świeże bułeczki i coś do nich. W niedziele zaś jadaliśmy uroczyste śniadania. Widać było gołym okiem, że te trzy kobiety w domu są pod jego opieką i ochroną.
Razem z siostrą nie przemęczałyśmy się, jeśli chodzi o prace domowe. Mama sprzątała za nas pokój, a naszym jedynym obowiązkiem była nauka. Nie narzekałyśmy, bo lubiłyśmy się uczyć. Obydwie skończyłyśmy studia. Ja pracuję w mediach, siostra jest dyrektorem w potężnej firmie farmaceutycznej.
Muszę jednak przyznać, że byłam trudnym dzieckiem, siostra była zdecydowanie grzeczniejsza. Na czym polegały moje wybryki? Byłam dosyć towarzyską osobą. Lubiłam bywać. Po szkole chodziliśmy z kolegami do kawiarni na warszawskim Starym Mieście na coca-colę i wuzetkę. Spędzałam tam długie godziny. Dopiero pod wieczór wracałam do domu.
Gdy nadszedł czas prywatek, prawie żadnej nie opuściłam. I muszę się przyznać, że często byłam lekkomyślna. Potrafiłam wracać do domu około 2 w nocy, nie informując nikogo, gdzie jestem i o której zamierzam wrócić. Moi rodzice nie stosowali kar cielesnych, ale pewnego dnia mamie puściły nerwy i za taki późny powrót do domu dostałam ścierką po głowie. Dziś, gdy sama mam dwudziestoletnią córkę, strasznie przeżywam, gdy się spóźnia albo nie dzwoni, nie odbiera telefonu. Myślę, że to w jakimś sensie zapłata za moje wybryki.