Moja babka, Alina Górska, matka mojej mamy, prowadziła w Oszmianie takie, powiedzielibyśmy dzisiaj, studio teatralne. Dziadek był nauczycielem. I całe szczęście! Bo miał być księdzem, a wtedy pewnie (ha, ha) nas by nie było... Ja urodziłem się w Podszkodziu koło Ostrowca Świętokrzyskiego. Daleko od Warszawy. Była wojna, zastrzelono Igo Syma (†45 l.), kierownika Teatru Miasta Warszawy, jednego z największych kolaborantów Rzeszy. Niektórzy twierdzili, że zrobił to ojciec, który w czasie okupacji działał w ruchu oporu, inni, że w jakiś sposób brał udział w akcji. Jedno jest pewne, ojciec zostawił Symowi w płaszczu kartkę z prośbą o spotkanie i to wystarczyło, by Niemcy skupili się na nim.
Czytaj też: Mateusz Damięcki i Paulina Andrzejewska zostaną rodzicami?
Tato zmienił wygląd. Któregoś dnia poszedł do fryzjera, chciał się ogolić. Fryzjer, mając w oczach listy gończe za rodzicami i za mną jeszcze nienarodzonym, którymi oblepiona była Warszawa, pochylił się i z przymrużeniem oka, szeptem, poradził mu: „Niech pan nie goli wąsów, bo będzie pan podobny do Damięckiego”. O paradoksie! Wtedy m.in. Żydzi pomogli im, gojom, w tej okupowanej stolicy w ucieczce i zorganizowali przerzut do Podszkodzia. Rodzice, pod nazwiskiem Bojanowscy, ukrywali się u granatowego policjanta (potoczna nazwa Policji Polskiej Generalnego Gubernatorstwa), który był w konspiracji. I ja się u niego w domu urodziłem. W koszu na bieliznę. Wiejska akuszerka przecięła pępowinę nożem od chleba, bo podobno tak było najhigieniczniej. Co ciekawe, w domu na piętrze był niemiecki lazaret, a w piwnicy lazaret z polskimi partyzantami. Czy wiedzieli o sobie? Musieli, bo kiedy były mrozy, Niemcy zaproponowali najciężej rannym Polakom, by przenieśli się do nich na górę, bo tam było cieplej. Ba! Kiedy generał SS Erich von dem Bach-Zelewski (†73 l.) przyjechał złożyć żołnierzom noworoczne życzenia, zainteresował się leżącym na łóżku chorym. „Dlaczego on nic nie mówi?” – pytał, gdy wznosił toast. Niemieccy żołnierze odpowiedzieli mu: „Bo ma postrzelone gardło”.
Pierwsze obrazy, które jako dziecko zapamiętałem? Kozy... Pijaństwo, dzikie orgie niemieckich żołnierzy, którzy tam stacjonowali. Pamiętam starą Ramusową i Ramusa, gospodarza. Zrobił mi drewnianego konia... Pierwszym słowem, które wypowiedziałem, było: „KUŃ”. Przypominam sobie Czecha – szofera, który służył w Wehrmachcie. Pewnego dnia, może dlatego, że byłem ładnym dzieckiem, chciał mnie poczęstować czekoladą. Odpowiedziałem: „Od wrogów nie biorę!”, co było moim pierwszym aktem patriotyzmu.