"Super Express": - Gdybym zapytała pana o pierwsze wspomnienie z dzieciństwa, to co by to było?
Tadeusz Pluciński: - O, mam ich wiele. Ale jedno z pierwszych wspomnień pochodzi z okresu, gdy skończyłem 4 lata. Miałem w przedszkolu sympatię, do dziś pamiętam, jak się nazywała, miała na imię Krysia. No i pewnego dnia poprosiłem ją, by weszła ze mną pod stół. Kiedy wczołgaliśmy się tam, ja zapytałem ją: "Czy możesz zdjąć majtki?". Ona odpowiedziała: "Tak" i zdjęła. A ja wyjąłem z nich gumę, bo potrzebowałem jej do procy. Nic więcej się nie zdarzyło.
- Czy to geny? Słyszałam, że pana tato był wielkim amantem.
- On był interesujący. Szalenie! W każdej okoliczności znajdował sobie panią, którą zaczynał adorować. Ja nigdy go nie przeskoczę.
- To dlatego mama odeszła?
- Mama zrozumiała, że nie będzie go miała tylko dla siebie... Myślę, że zachowanie taty było dla niej męczące, bo potem nigdy nikogo już nie miała. Za to tato ożenił się i nadal miał miłosne przygody. Mnóstwo przygód.
- Został pan aktorem, bo...
- To sprawka Aliny Janowskiej. Jechała pociągiem przez Koluszki i zobaczyła mnie na peronie. Zachłysnęła się mną i odnalazła w Łodzi. A gdy odnalazła, to już nie puściła. Była tancerką, więc przychodziłem do niej do teatru. Któregoś dnia "Dudek" Dziewoński pyta mnie: "Co ty tu robisz". Odpowiedziałem, że przychodzę do swojej sympatii. "Nie wygłupiaj się! Ile masz wzrostu? Ty masz być na scenie" - powiedział i przygotował mnie do egzaminów na aktorstwo. Wybrał dla mnie rolę Papkina. Poszedłem na egzamin, a kiedy skończyłem monolog, komisja spytała, kto przygotował mnie. Powiedziałem, że "Dudek". Oznajmili, że widać, a potem dostali takiego ataku śmiechu! Przyjęli mnie, nie dlatego, że coś umiałem. Nic nie umiałem, byłem do d..., ale myślę, że znaleźli we mnie dar naśladownictwa.
- Został pan amantem...
- Bo po szkole zaczęto mnie wciskać w takie role. Może przez moje warunki? Pocztówkowy facet, 183 cm wzrostu, sylwetka do przyjęcia. Do tego stopnia podobałem się, że aktorki w teatrach mówiły: "Chcę, żeby zagrał ze mną Tadeusz". Ale ja nigdy nie chciałem być amantem!
- Ale to o panu będzie się już zawsze mówić: "Na wieki wieków amant".
- Tak naprawdę wymyślono to określenie dla innego aktora, tylko że potem scedowano to na mnie. A ja wolę by mówiono: "Na wieki wieków adorator kobiet".
- Ile pan miał żon?
- Ślubne? Cztery.
- I 3 tys. kochanek...
- Ja żartowałem. Kiedyś powiedziałem, że wydaje mi się, że idę łeb w łeb z Julio Iglesiasem, który podobno liczył je i zapisywał w specjalnym kajecie. I poszło w świat.
- ...Podzielić przez 10?
- Nie liczyłem, ale była to pokaźna liczba... Myślę, że ojciec zainfekował mnie. Tyle że ja nigdy spotkań z kobietami nie traktowałem instrumentalnie. Wy mówicie o nas dziwkarze, kobieciarze, ale to wy o nas zabiegacie. Mnie nigdy nie przeszkadzał brak formalności, to dziewczyna pytała mnie: "Może wreszcie zalegalizowalibyśmy związek?".
- I co wtedy?
- Odpowiadałem: "A proszę cię bardzo!".
- Czy ja dobrze zrozumiałam... Pan nigdy nie oświadczył się?!
- Nie, nigdy. To kobiety proponowały mi ślub. Dodam, że moje 4 żony były wspaniałe.
- Skoro były takie wspaniałe, to dlaczego rozstawaliście się?
- Przez mój nieokiełznany... To się nazywa seksoholizm? Nie, to złe słowo. Już mówiłem, że nie traktowałem kobiet instrumentalnie.
- To pana była żona Jola powiedziała, że kiedy przyjdzie na pański grób, to prawdopodobnie zastanie na nim kartę: "Jestem u Zosi w kwaterze 6, zaraz wracam".
- Ze wszystkimi żonami żyję dobrze, rozmawiamy ze sobą, dzwonimy, poza Iloną... Ale z Jolą, ostatnią żoną, kontaktuję się.
- To byłe żony rozmawiają ze sobą?
- Jak opowiem tę historię, to ktoś pomyśli, że zwariowałem. Ożeniłem się z Jolą, podczas gdy moja poprzednia żona Ilona wyszła za mąż za ojca Joli. Wzięliśmy ślub, urodzili nam się synowie. Tak więc swoją byłą żonę uczyniłem najpierw teściową, a potem babcią...
- Jak to się robi, utrzymuje dobre stosunki z żonami? Znam małżonków, którzy po rozwodzie przegryźliby sobie aorty.
- Może dlatego, że nigdy nie było u nas cichych dni, już nie mówiąc o agresji? A kiedy żona mówiła mi, że robię rzeczy niegodne, to znaczy interesuję się innymi paniami i proponowała: "Może rozstaniemy się?", odpowiadałem: "Ależ proszę bardzo". Brałem walizkę, resztę zostawiałem żonie. Ostatniej żonie, ponieważ sprzedaliśmy segment, pomogłem znaleźć mieszkanie... Myślę, że nie mogą mieć do mnie pretensji, bo wedle ludowego przysłowia: "Wiedziały gały, co brały." Proponować mi ślub, z moją reputacją?! Trzeba mieć odwagę.