Obrońcy artysty walczą przed sądem jak lwy, by drogowy zabójca dostał jak najniższą karę. Wczoraj podczas mów końcowych mecenas Marcin Kondracki przekonywał, że wniosek prokuratury o 8 lat odsiadki jest wygórowany i podyktowany medialną presją. Chce 5 lat więzienia.
- Oskarżony od początku wykazywał skruchę i brał na siebie odpowiedzialność za tę tragedię - mówił przed sądem adwokat.
Głos zabrał także sam Dariusz K. Wykorzystał ostatnią szansę, by zagrać na emocjach sądu i publiczności, wśród której siedział także Tadeusz J., mąż zabitej przez muzyka kobiety.
- Proszę pana o przyjęcie moich najgłębszych przeprosin. Błagam o wybaczenie i będę o nie prosił do końca moich dni. Ta tragedia każdego dnia nie pozwala mi spokojnie zasnąć - mówił, patrząc w oczy wdowcowi. - Nigdy sobie tego nie wybaczę, że nasze losy musiały się ze sobą spotkać w taki sposób. Ja jestem wyłącznie odpowiedzialny za to, co się stało. I chociaż posiadam prawo jazdy od 23 lat i bezpieczeństwo było dla mnie zawsze priorytetem, to ja jestem wyłącznie odpowiedzialny za to, co się stało. Proszę mi wierzyć, że nigdy nie wsiadłbym za kierownicę nietrzeźwy. Tamtego tragicznego dnia byłem pewien, że jestem w pełni sił - zarzekał się Dariusz K.
Zdradził również, że dwa lata w areszcie z dala od rodziny jest dla niego koszmarem.
- Proszę pozwolić mi wrócić do domu - mówił Darek.
Muzyk nie ma co jednak liczyć na rozgrzeszenie.
- W nic już nie wierzę i nigdy mu nie wybaczę - powiedział nam wdowiec po Ewie J., wychodząc z sądu.
W niedzielę 13 lipca 2014 roku Ewa J. wracała do domu. Przechodząc przez przejście dla pieszych na warszawskim Ursynowie, wpadła prosto pod koła sportowego BMW prowadzonego przez naćpanego Dariusza K. Zginęła na miejscu. Zgodnie z Kodeksem Karnym Dariuszowi K. grozi 12 lat więzienia.
Zobacz: Figura zrezygnuje z rozwodu?! "Jest zmęczona batalią i maglowaniem brudów"