Mariusz Szczygieł (55 l.) zdobył ogromną popularność jako gospodarz talk-show "Na każdy temat", który widzowie oglądali na antenie Polsatu. Poruszał w nim różne, często trudne tematy. Wśród nich był ten poświęcony depresji. Okazuje się, że dziennikarz sam padł jej ofiarą i dopiero teraz ujawnił jaki wpływ miała na jego życie i jak mogło się to skończyć, gdyby nie podjął leczenia.
Szczygieł chciał skoczyć z balkonu
Tyle razy zadawał trudne pytania swoim gościom i bohaterom reportaży, ale tym razem sam powiedział o bolesnych dla siebie sprawach. Szczygieł w rozmowie z portalem "Noizz.pl" przyznał się, że przez wiele lat walczył w depresją.
- Przez pięć lat brałem tabletki antydepresyjne. Za wcześnie z nich zrezygnowałem.. - mówi dziennikarz.
Niestety latem zeszłego roku choroba znowu zaatakowała. Na szczęście zdecydował się skorzystać z pomocy psychiatry.
- Cały wrzesień źle się trzymałem, to był tak okropny stan, że miałem wrażenie, jakby pojawiła się we mnie jakaś nowa osobowość. Czułem jakbym był gwałcony przez nowego siebie - dodał.
Wyznał również, że w pewnym momencie myślał o tym, żeby wyskoczyć z balkonu. To był moment, w którym poczuł, że doszedł do ściany, że sam sobie nie da rady. Dzięki lekom i pomocy psychiatry wychodzi na prostą i jak sam przyznaje pomogła mu w tym pandemia.
- Pandemię kocham! Nie chodzi mi o wirusa, ale o lockdown, o brak przymusu związanego z wychodzeniem z domu, o możliwość skupienia się na rzeczach, na które wcześniej nie miałem czasu. Dla mnie - błogosławieństwo - powiedział Szczygieł.
Co ciekawe, Mariusz twierdzi, że jednym z powodów pogorszenia się jego stanu psychicznego były wybory prezydenckie.
- 12 lipca 2020 r. wybory prezydenckie wygrał Andrzej Duda. Następnego dnia, rano, poczułem się fatalnie: fizycznie i psychicznie. I tak już zostało (...) Drugą prezydenturą Dudy się przejąłem, ale nie sądziłem, że to wpłynie na mnie tak organicznie - stwierdził.
I dodał: Najbardziej boli mnie fakt, że następuje upadek inteligencji jako sposobu bycia, sposobu myślenia. (...) Ja, wychodząc z rodziny robotniczej, moi rodzice i ich rodzeństwo mają wykształcenie zawodowe, jako pierwszy skończyłem studia z magisterką. Uczyłem się, by zyskać wiedzę i zostać inteligentem. Zostałem, dostąpiłem tego zaszczytu. Teraz to już nie jest żaden zaszczyt.
ZOBACZ TO: Grób Pawła Królikowskiego w opłakanym stanie! [SZOKUJĄCE ZDJĘCIA]
Śmierć brata
Na szczęście może liczyć na wsparcie rodziny i przyjaciół. Ostatnio nawet pochwalił się zdjęciem z przyajcielem Damianem Maliszewskim i z rodzicami, którzy są małżeństwem już 66 lat i wciąż kochają się jak nastolatkowie. Udało im się to mimo traumatycznych przeżyć. Okazuje się, że ich pierwszy syn zmarł w 1962 roku. Andrzejek, bo tak dostał na imię, żył tylko jeden dzień i został pochowany na cmentarzu w Złotoryi. Cztery lata później na świat przyszedł Mariusz.
- Dobrze, że syna mamy. Mieliśmy dwóch, ale jeden poszedł do nieba, a drugi do ludzi - powiedziała mama Szczygła podczas obiadu, którym pochwalił się na Instagramie.
Mariusz jednak nie ukrywa, że śmierć brata miała ogromny wpływ na jego rozwój.
- Moja mama jest fatalistką, więc od dziecka słyszałem, że nie dożyje następnego Bożego Narodzenia. Dodatkowo byłem wychowywany w cieniu śmierci brata Andrzejka, który zmarł przed moimi narodzinami. Bawiłem się na jego grobie, miałem lalkę chłopca Andrzejka. To musiało u mnie zaowocować zaśmiewaniem życia. Ciągle słyszałem: „bo ty jesteś taki pogodny”, „pan, panie Mariuszu, to nawet głos ma taki słoneczny!”. To zresztą powiedział mi producent talk-show, który zaangażował mnie do pracy w Polsacie z powodu tego słonecznego głosu - wyznał w wywiadzie dla magazynu "Kontakt".