SE: - Kogo pan zagra?
Hubert Urbański: - Pułkownika Skotnickiego. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że kiedy zacząłem się przygotowywać do tej roli, znalazłem w domu bardzo dużo materiałów o wojnie. Okazuje się, że mam sporo książek z tamtych czasów, albumów ze zdjęciami i to mi bardzo ułatwiło myślenie o tej postaci.
- Czym zaskoczył pana jego bohater?
- Uświadomiłem sobie, że serialowy wiek pułkownika Skotnickiego to mniej więcej mój obecny. Gdybym żył w tamtych czasach, mógłbym być teraz pułkownikiem! Poza tym pomyślałem też, że choć żyjemy w burzliwych czasach, tamte były jeszcze bardziej burzliwe. Mężczyźni około pięćdziesiątki przeżyli wiele historycznych wydarzeń - zabory, wojnę polsko-bolszewicką, parę lat niepodległości, a potem okupację niemiecką. Wszystko to w ciągu jednego życia. To też jest fascynujące.
- Chciałby pan żyć w tamtych burzliwych czasach?
- Ale tylko w Australii. Niektórzy mieli trochę więcej szczęścia, bo żyli w tej części świata, która nie była tak przejechana i rozwalcowana jak Europa. Uświadamiam sobie to wszystko właśnie dzięki temu, że gram w serialu "Czas honoru".
- Czy tę rolę traktuje pan jako pewnego rodzaju wyzwanie?
- Można tak powiedzieć.
- Powrót do korzeni?
- W pewnym sensie. Skończyłem szkołę aktorską w Warszawie. Grałem bardzo niewiele, bo już w trakcie szkoły zacząłem pracę w radiu, a potem w telewizji. Taki był mój wybór. Poza tym nikt nie proponował mi ról, ciekawych ról. Więc teraz jest to dla mnie niezwykle przyjemne, że dostałem propozycję zagrania pułkownika Skotnickiego.
- Porzuci pan zawód prezentera na rzecz aktorstwa?
- Myślę, że te dwie profesje się nie wykluczają. Mogę robić jedno i drugie.