Elżbiety Starosteckiej przedstawiać nie trzeba. Choć gwiazda w ostatnich latach rzadko przyjmuje role, to jej kreacje w „Czarnych chmurach”, „Nocach i dniach” i „Trędowatej” na zawsze wpisały się do historii polskiego filmu. Jej równie sławny mąż Włodzimierz Korcz - choć stara się nie grać pierwszych skrzypiec – zyskał rozgłos dzięki kompozycjom dla wielu gwiazd estrady. Jest autorem przebojów „Odkryjemy miłość nieznaną”, „Jaka róża, taki cierń”, czy „Gdzie ci mężczyźni”.
Prawdziwa miłość
Poznali się na studiach. Na PWSTiF w Łodzi.
- Studiowaliśmy w tym samym budynku. Wydział aktorski był na parterze. Konserwatorium na pierwszym piętrze. Potrzebowali pianisty do kabaretu. Przesłuchali mnie i przy okazji usłyszałem, że jest u nich piękna dziewczyna, której, jak powiedział kolega, „niczego nie brak”. Poszedłem na próbę, popatrzyłem na Elżbietę i pomyślałem, że rzeczywiście ładna – wspominał Korcz w magazynie „Viva!". - Po paru dniach znajomości okazało się, że już nie mamy wyjścia - ani ona, ani ja. To było oczywiste - dodawał w programie TVN „Uwaga".
Zakochali się bez pamięci. Od razu chcieli wziąć ślub, ale ojciec kompozytora poprosił ich, by poczekali jeszcze dwa lata. I tak zrobili. Nic nie było jednak dla nich ważne, ani sukienki, ani długa lista gości, czy prezentów. Nie mieli nawet auta, które mogło zawieźć ich do urzędu. Postawili na komunikację miejską.
- Wyleciałem po taksówkę, a tam w kolejce kilkadziesiąt osób. Poszliśmy na przystanek, podjechał tramwaj z otwartymi drzwiami. Ludzi było tyle, że nie dawało się wejść. A gdybyśmy nie weszli, nie zdążylibyśmy na ślub. Dopchnąłem Elżbietę w tłum, sam trzymałem się poręczy. Na schodku znalazłem miejsce na jedną nogę. Druga elegancko wisiała w powietrzu - opowiadał kompozytor.
- Chroniłam, jak mogłam, bukiecik kwiatów. Szczęśliwie dojechaliśmy i ślub się odbył. Ale te kłopoty nie miały znaczenia. Byliśmy tak szczęśliwi, że świat zewnętrzny dla nas nie istniał. Byliśmy uskrzydleni, jakby kilka metrów nad ziemią. Zdecydowaliśmy, że będziemy razem do końca życia, mając 21 lat – dodała aktorka.
Pan Starostecki
Starostecka debiutowała niewielką rólką w 1964 r. „Panience z okienka”, gdzie główną rolę zagrała inna piękność Pola Raksa. Wielki sukces przyszedł w 1973 r., gdy dostała główną rolę żeńską w serialu spod znaku płaszcza i szpady – „Czarne chmury”. Widzowie ją pokochali, eteryczną brunetkę o czarnych oczach. Dwa lata później pojawiła się w „Nocach i dniach” aż wreszcie nadszedł czas na „Trędowatą” (1976). Mezalians ukazany w filmie podbił serca widzów w PRL-u. Stefania Rudecka, czyli tytułowa Trędowata, zakochuje się z wzajemnością w przystojnym ordynacie Waldemarze Michorowskim. Przez konwenanse i różnicę klasową nie mogą stanąć na ślubnym kobiercu. Romans kończy się tragedią.
Widzowie jeszcze bardziej uwielbiali aktorkę. Jej gwiazda błyszczała i przyćmiewała sukcesy męża. Przez pewien czas Korcz nazywany był nawet Starosteckim. Ale jemu to nie przeszkadzało – tak był dumny z ukochanej żony.
- Nigdy w życiu nie miałem problemu z tym, że przez wiele lat to było tak, że moja żona była jedną z najbardziej znanych aktorek w kraju, a o mnie nikt nie wiedział. Po prostu pracowałem po cichu i robiłem to, co trzeba, ale nie przynosiło to ani sławy, ani specjalnych pieniędzy. Przez wiele lat funkcjonowałem jako pan Starostecki. U żony w teatrze portier wołał do mnie: „Dzień dobry, panie Starostecki!”. W ogóle mnie to nie bolało, mnie to cieszyło! - opowiadał w wywiadzie.
Ostatnia rola
Aktorce coraz bardziej doskwierała sława. Poza tym bardziej cieszyły ją domowe obowiązki. Na świecie były też już ich dzieci. W 1971 r. urodził się syn Kamil Jerzy, 11 lat później córka Anna Maria.
Coraz rzadziej grała. Ostatnią większą rolę przyjęła w serialu TVN „Lekarze” (2014). W listopadzie zaś zobaczymy ją w kinach w filmie „Uwierz w Mikołaja”. W naszej galerii zobaczycie, jak się zmieniła.