Fragment książki:
Kinga: - Nigdy tego wcześniej nie mówiłam, ale wydaje mi się, że po urodzeniu starszej córki (miałam wtedy dwadzieścia pięć lat) przeszłam prawdziwą depresję poporodową. Amerykanie nazywają to, jakże romantycznie i subtelnie, baby blues... A ja miałam taki blues, że stojąc na balkonie, na dwudziestym pierwszym piętrze wieżowca, w którym wtedy mieszkałam, zastanawiałam się, czy nie skoczyć...
W Ameryce kobieta może zostać w szpitalu po porodzie, oczywiście jeśli nie ma żadnych komplikacji, zaledwie dwadzieścia cztery godziny. I tak, dobę od porodu, wróciłam do mojego waszyngtońskiego domu z małym stworzonkiem na rękach i bez pojęcia, jak się nim zająć.
Nie miałam babci, cioci, sąsiadki, położnej, a mąż był w Nowym Jorku w delegacji.
Początkowy optymizm uleciał równie szybko, jak szybko w moich piersiach pojawił się pokarm. Karmiłam bez przerwy, zapominając, że sama też powinnam coś zjeść. Przekarmione dziecko nie przestawało płakać, na chwilę uspokajało się przy piersi, a potem płakało znowu, bo z przejedzenia bolał je brzuszek i tak było na okrągło.
Myślałam, że zwariuję
W odruchu jakiejś totalnej rozpaczy o szóstej rano (... ) zadzwoniłam do przyjaciółki, pediatry. Ania Erdman (notabene wnuczka Melchiora Wańkowicza) natychmiast ruszyła z odsieczą. Była u mnie w dziesięć minut. Przywiozła jedzenie, zabrała ode mnie dziecko i kazała pójść spać. Przespałam z dziewięć godzin non stop.
Nie mam pojęcia, czym ona w tym czasie karmiła moje dziecko, ale przeżyło i ma się teraz całkiem dobrze. A ja naprawdę byłam wtedy w opłakanym staniem, absolutnie nie pasował do mnie żaden słodki obrazek świeżo upieczonej mamusi. Nie chciałabym, żeby to jakoś sensacyjnie zabrzmiało, ale czasem wydaje mi się, że wtedy w listopadzie, w 1996 r., w Waszyngtonie, Ania Erdman uratowała mi życie, a już na pewno dzięki niej udało mi się przeżyć najtrudniejszy jak do tej pory mój kryzys z serii tych macierzyńskich.
Baby blues a depresja poporodowa
Małgosia: - Miałaś szczęście, że znałaś kogoś takiego. I dobrze, że jednak zdecydowałaś się na telefon. Czasami trzeba schować dumę do kieszeni i nie wstydzić się prosić o pomoc. A propos terminologii, to jednak różnicuje się baby blues, o którym wspomniałaś, od depresji poporodowej, która jest chorobą psychiczną.
Baby blues nazywa się czasem depresją trzeciego dnia, gdyż około 80 proc. kobiet w tym właśnie czasie doświadcza efektów burzy hormonów i stają się płaczliwe, zestresowane, sfrustrowane. Natomiast depresja poporodowa jest poważniejsza i trwa dłużej, może pojawić się kilka tygodni, a nawet miesięcy po porodzie. Matki w depresji mają częściej kłopoty ze snem, apetytem, nie chce im się wstać z łóżka, umyć, całe dnie chodzą w szlafroku, płaczą, ich myślenie często jest nieracjonalne. W efekcie często odrzucają dziecko i czują się winne, że nie potrafią, a do tego nie chcą się nim zaopiekować. Ważne jest, by nie utożsamiać jednego pojęcia z drugim, bo wtedy oznaczałoby, że wszystkie miałyśmy depresję.