Krajewski przed północą wyszedł do pobliskiego sklepu po papierosy. Nie spodziewał się, że tuż obok bloku, w którym mieszka, czyha na niego niebezpieczeństwo. Napadło na niego trzech bandziorów. – Myśleli, że jestem gejem. „Lej ciotę” krzyczeli – relacjonuje „Super Expressowi”. Znany artysta został uderzony w tył głowy. Stracił przytomność. – Mimo to bili mnie dalej. Wrzucili mnie w krzaki i przykryli czarnym workiem. Myśleli chyba, że nie żyję – opowiada nam ofiara napadu.
Na szczęście ktoś dostrzegł jego ciało i zadzwonił na pogotowie. Krajewski miał rozległe obrażenia głowy. Połamane kości czaszki, krwiaki i uraz mózgu. Dodatkowo wybito mu dwa zęby. – Nie wiedziałem, jak się nazywam. Nie pamiętałem słów. Nie mogłem samodzielnie jeść. Karmiła mnie żona Ewa – mówi nam.
Dwa tygodnie spędził w szpitalu św. Wincentego a Paulo, po czym został przewieziony do innego szpitala.
Żona projektanta o tym, że mąż przebywa w szpitalu, dowiedziała się następnego dnia od policji. Jednak mimo ciężkiego pobicia policja nie zajęła się sprawą. Projektant po opuszczeniu szpitala sam udał się na komisariat. – Na komendzie usłyszałem, że jest piątek, godzina prawie 17 i czy nie miałem kiedy przyjść. Policjant powiedział, że mam się cieszyć, że żyję i że zbyt prowokacyjnie wyglądam. A monitoringu nie ma, bo kasują go po 30 dniach… – wspomina.
Szpitala, do którego trafił, też nie będzie wspominał dobrze. – Usłyszałem, że jak przyjechała karetka, to nikt mnie już nie bił. Potraktowali mnie, jak bym zemdlał na ulicy – dodał.
Skontaktowaliśmy się ze szpitalem, jednak nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Policja sprawdza zaistniałą sytuację.
- Policjanci weryfikują informacje medialne. Jeszcze dziś funkcjonariusze spotkają się z mężczyzną, żeby szczegółowo wyjaśnić tę sprawę - poinformował asp. szt Jarosław Biały po. oficera prasowego Komendanta Miejskiego Policji w Gdyni.
- Jestem załamany tym, jak mnie potraktowano. Myślę o tym, żeby wyjechać z kraju – mówi z kolei załamany Krajewski.