Nie wiemy, czy to zamierzona stylizacja, ale Rosati od jakiegoś czasu kreuje się na - nazwijmy to - kobietę doświadczoną życiem. Jest może w tym trochę prawdy, bo związki 25-latki z mężczyznami w wieku jej ojca (albo i starszymi) mogą być traumą. Ale sama tego chciała.
W "Gali" Rosati postanowiła opowiedzieć o swoim egzystencjalnym cierpieniu (dawno temu romantycy nazywali to bólem świata i chyba w wypadku Rosati jest to odpowiednia klasyfikacja).
- Często jestem smutna. Codziennie mam jakiś problem - mówi Rosat. A dlaczego jest taka smutna? Bo... uwaga... urodziła się, by cierpieć.
- A jeśli chodzi o taki ogólny smutek, to wynika on chyba z mojej samotności, którą zresztą sama sobie wybrałam. Bo aktorstwo jest samotnością. A może po prostu urodziłam się, żeby cierpieć? - zastanawia się Weronika.
Ale - jak się dowiadujemy - ma to pewne zalety, bo cierpienie wzmaga kreatywność. - Zauważyłam, że zdecydowanie lepiej mi się gra, gdy cierpię. Ale czy to lubię? Powiem tak - lubię żyć. A na życie składa się zarówno radość, jak i cierpienie - stwierdza Rosati.
Jednak Weronika nie tylko cierpi, ale - jak mówi - ma też ogromną potrzebę kochania i bycia kochaną.
Jeśli któryś z reżyserów zastanawia się, w jakiej sztuce można by obsadzić Rosati, to mamy propozycję, choć dość kontrowersyjną: trzecia część "Dziadów" i rola Konrada. Już wyobrażamy sobie, jak recytuje "Nazywam się Milijon, bo za miliony kocham i cierpię katusze".