Legendarny pan Połomski - tak właśnie mówią o nim jego liczni fani, podkreślając tym samym klasę tego artysty. Piosenkarza kochają i młodzi, i starzy. W tym roku na jubileuszowym festiwalu w Opolu jego przeboje śpiewała cała sala. I choć w swoim zawodzie Jerzy Połomski osiągnął wszystko, woda sodowa nie uderzyła mu do głowy. Wciąż jest niezwykle skromnym człowiekiem. - Świadomość, że jest się wciąż potrzebnym, że chce się być słuchanym dodaje mi skrzydeł. Choć zdaję sobie sprawę, że jestem artystą pokolenia, które już odchodzi. A jeśli akceptują mnie młodzi, to tym milej. Bo ja sam nie będę o to zabiegał, nie potrafię. Nie będę sobie budował pomnika za życia - zdradza naszym Czytelnikom popularny artysta.
- Właściwie dlaczego tak się pan ukrywa? Dziś, kiedy większość artystów zrobi wszystko,by znaleźć się na świeczniku?
- Ja jestem z innego pokolenia. Kiedyś było ważne to, co robimy, a nie to, co sami powiemy o sobie. Ale nie mam o to do nikogo pretensji, po prostu mamy inne czasy. Zresztą, chyba nie potrafiłbym być celebrytą. Takim, co idzie do prasy, mówi, gdzie i o której będzie, a potem udaje zdziwienie, że ktoś mu zrobił zdjęcia. Ja nigdy nie lubiłem się zwierzać. Nawet jak przytrafiło mi się coś niemiłego, chciałem sam się z tym uporać.
- Ma pan na myśli problemy zdrowotne? Wiem, że takie miały miejsce.
- To też, ale te problemy były i minęły. I czy był sens o nich opowiadać? Nie. Teraz mam jakieś kłopoty z kolanem. Chodzę na rehabilitację, jestem posłusznym pacjentem, ale też o tym nie opowiadam, bo moje problemy to tylko moja sprawa. Chcę być postrzegany jako artysta. Jako dobry artysta.
- I tak jest. Lubią pana i starzy, i młodzi. Kiedy na jubileuszowym festiwalu w Opolu w czerwcu tego roku śpiewał pan swoje największe przeboje, cała sala szalała. Zresztą podobnie jest na koncertach. Skąd bierze się tyle sympatii do pana?
- Może stąd, że ja nie sięgam po Miłosza czy Szymborską w swoich piosenkach. Moje piosenki są dla każdego - i dla tych wybrednych, i dla tych, co chcą się tylko dobrze bawić.
- Piosenki "do kotleta"?
- Jeśli sprawia to ludziom przyjemność, to czemu nie. Nie widzę niczego złego w tym, żeby słuchać muzyki przy jedzeniu. To bardzo dobre połączenie.
- Kilka lat temu, po ponad 20-letniej przerwie, nagrał pan całkiem nowy utwór - "Czas nas zmienia". Ale pan wydaje się w ogóle nie zmieniać, jakby dla pana czas stanął w miejscu...
- Dziękuję, ale to tylko pozory. To, co się we mnie z pewnością nie zmienia, to stosunek do życia. Biorę przykład z nieżyjącego już Adama Kreczmara, który kiedyś napisał słowa do jednej z moich najważniejszych piosenek pt. "Kodeks". On był bardzo chory i miał tego pełną świadomość. Mimo to tryskał energią. Odszedł z uśmiechem, w biegu. I dał przykład, jak traktować życie.
- A świadomość, że jest się wciąż potrzebnym, że chce się być słuchanym? Chyba jest dla pana ważna?
- Oczywiście! To dodaje mi skrzydeł. Choć zdaję sobie sprawę, że przede wszystkim jestem artystą swojego pokolenia, tego, które już odchodzi. A jeśli akceptują mnie młodzi, to tym milej. Bo ja sam nie będę o to zabiegał, nie potrafię. Nie będę sobie budował pomnika za życia. Niech tym zajmą się inni, jeśli przyjdzie im taka ochota. Ja po prostu chcę swój zawód do końca wykonywać przyzwoicie.
- Nagrał pan z zespołem Big Cyc nową wersję piosenki "Bo z dziewczynami". Był także teledysk. Widać, że wszyscy bawiliście się wtedy świetnie. Czy to jednak, z pana strony, nie był występ na pokaz? W końcu pan, klasyka i szarmanckość, a tu szalony Big Cyc...
- Propozycja wyszła z ich strony i przyznam, że długo się wahałem. Zwłaszcza kiedy zaproponowali mi białą marynarkę nabijaną ćwiekami. Ale uznałem, że to bardzo miła propozycja. I nie żałowałem.
- Podobno nie lubi pan nowinek technicznych i nie korzysta z Internetu?
- Gdy słyszę, co tam ludzie potrafią wypisywać, to dziękuję, wolę nie korzystać. Nie chcę się denerwować.
- Jednak można tam znaleźć i dobre wiadomości...
- Można także gdzie indziej. Te dobre sam sobie wynajduję.
- Dziękuję za rozmowę.